czwartek, 19 lipca 2018

Biznes i sport

Widząc coraz bardziej skomercjalizowany sport często wzdycham za dawnymi czasami gdy pieniądze były ostatnią rzeczą, która kojarzyła się ze sportem. Biorąc pod uwagę popularność takich akcji kibicowskich jak "aganist modern football" nie jestem w swych odczuciach osamotniony. Czy jednak sport bez  zaangażowania biznesu a co za tym idzie pieniędzy jest w dzisiejszych czasach możliwy ? Wbrew pozorom to bardziej złożona kwestia i nie da się na nią odpowiedzieć po prostu tak lub nie.

Jeśli spojrzymy w przeszłość do czasów gdy tworzyły się zręby nowoczesnego sportu zauważymy, że uprawiali go tylko ci, których było na to stać. Krykiet z typowo wiejskiej gry stał się grą ludzi zamożnych, którzy nie koniecznie mieszkali na wsi. Powód był prozaiczny. Farmerów po prostu nie było stać na regularne organizowanie meczy często daleko od domu. Podobny los spotkał inne dyscypliny.  Gdyby taka sytuacja utrzymała się do dziś sport oczywiście by istniał. Jednak byłby zjawiskiem niszowym. Zabawką bogatych snobów. Na nasze szczęście wszystko zaczęło się zmieniać jeszcze w XIX wieku choć nie obyło się bez ofiar. Na przykład w 1895 roku nastąpił rozłam w angielskim rugby zakończony powstaniem dwóch odmian tej dyscypliny. Poszło o pieniądze. Robotnicze w większości kluby z północy Anglii chciały płacić niewielkie wynagrodzenie swoim zawodnikom. Było to dla nich być lub nie być gdyż pozbawiony tych pieniędzy  zawodnik musiałby czesto wybrać  zamiast meczu dniówkę w fabryce lub kopalni. To z kolei doprowadziłoby wiele klubów do upadku z powodu braku zawodników. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to logiczne. Jednak wtedy było inaczej. Zamożne kluby z południa  Anglii nie chciały nawet o takim rozwiązaniu słyszeć. Dla nich branie pieniędzy za grę było poniżej godności. Tak więc nastąpił trwający do dziś podział.
Podobnych przykładów jest oczywiście więcej. Sytuacja zmieniała się bardzo powoli. Jeśli przypomnimy sobie oskarowy film Rydwany Ognia opowiadający o dwóch brytyjskich złotych medalistach IO w 1924 roku dowiemy się, że jeden z nich powodów finansowych mógł w ogóle na olimpiadę nie pojechać. Tak też przecież stało się z piłkarską reprezentacją Urugwaju. Mistrzowie świata z 1930 roku w ogóle nie wystartowali na kolejnych mistrzostwach bo nie było ich stać na podróż do Europy.
 To były czasy prawdziwych herosów. Podziwiamy tych sportowców za hart ducha , czystą rywalizację i walkę z przeciwnościami. Powiedzmy sobie jednak  szczerze czy chcielibyśmy by Francja za cztery lata nie podjęła nawet próby obrony tytułu z powodów finansowych?
Biznes oczywiście już był obecny w sporcie również w tamtych zamierzchłych czasach. Jednak były to nieśmiałe próby zaistnienia.
Równowagę pomiędzy sportem a biznesem osiągnięto po wojnie. Pojawiły się poważne pieniądze. Firmy szeroko reklamowały się w sporcie.  Sportowcy grali  w reklamach. Nie zarabiali jednak kwot przyprawiających o zawrót głowy, kluby nie dysponowały większymi budżetami niż miasta w których mają siedzibę  itd.

Wszystko zaczęło się zmieniać mniej więcej od lat 90tych. Kwoty transferów oraz budżety niektorch klubów poszybowały w górę do niebotycznych rozmiarów. Oczywiście można powiedzieć, że to prywatne pieniądze i nic mi do tego. Racja. Tylko czy to normalne by za najdroższego z piłkarza płacić 220 milionów euro (a mówi się już przecież o jeszcze droższych transferach)? Dla porównania budżet 600 tysięcznego Poznania wynosi około 900 milionów euro. Z całym szacunkiem dla sportowców oni tylko szybko biegają, kopią piłkę czy rzucają do kosza. Czy naprawdę te umiejętności są warte tyle by kluby płaciły setki milionów za transfery a sami zainteresowani  również stawali się milionerami ? Gdzie jest granica ? Czy za kilka lat czeka nas transfer za miliard euro ?

Wielkie pieniądze popsuły sport i mogą go zniszczyć.  Wielkie firmy zaczęły traktować sport jak kolejną okazję to zarobku.  Nieudolni a często skorumpowani działacze światowych federacji nie potrafią się temu zjawisku przeciwstawić. Przykład? Proszę bardzo. Na olimpiadzie przybywa nowych coraz bardziej egzotycznych dyscyplin, dodaje się wciąż nowe konkurencje by maksymalnie wycisnąć czas  antenowy czyli pieniądze. Zdrowiem samych sportowców nikt się nie przejmuje. Z drugiej strony próbowano usunąć zapasy z programu olimpijskiego! Powodem była spadająca popularność tej konkurencji co mówiąc wprost przekłada się na mniejsze wpływy z transmisji telewizyjnych. Zapasy udało się ocalić. Bejsbol  z programu olimpijskiego wypadł że względu na niewielkie zainteresowanie i wysokie koszty organizacji meczy. Jednak za dwa lata bejsbol powróci na olimpiadę.  Czyżby  MKOL poszedł po rozum do głowy ? Chyba raczej sprawdził co jest najpopularniejszą dyscypliną w Japonii.
Wiele innych związków zachowuje się podobnie. W Europie mamy Puchar Europy oraz Puchar 6 Narodów w rugby. Ten drugi puchar uznawany jest za najważniejszy na kontynencie  z tą różnicą, że w przeciwieństwie do pierwszych rozgrywek grają w nim zawsze te same drużyny. Póki te 6 drużyn było wyraźnie lepszych od pozostałych nikt nie miał z tym problemu.  Jednak w ostatnich latach rugbowa drużyna Gruzji poczyniła olbrzymie postępy. Z drugiej strony w Pucharze 6 Narodów od lat wszystko co można przegrać przegrywają Włosi.  Pojawiają się więc głosy by Włochy zostały zastąpione przez Gruzję.  Na te propozycje organizatorzy imprezy z rozbrajającą szczerością odpadli, że P6N jest oczywiście imprezą sportową ale też komercyjną a Gruzja nie zapewni takich wpływów jak Włochy.  Może się więc okazać jeśli Gruzja dalej będzie czyniła postępy, że to wszystko na nic bo ważniejsze niż walka na boisku jest zasobność portfela kibica z danego kraju. Ile coś takiego ma wspólnego z duchem sportu chyba nie trzeba wyjaśniać.
Tego typu przykłady mógłbym wymieniać jeszcze długo.

Ofiarami braku umiaru padają też kluby. Największe z nich nie zachowują się już jak kluby sportowe tylko przedsiębiorstwa. Dla Chelsea czy Realu równie ważny jak kibic z Londynu czy Madrytu będzie ten z Malezji czy Zimbabwe.   Wszystko to po to by generować pieniądze na transfery. Kluby stają się politycznie poprawnym firmami, które nie szanują własnej tradycji. Real usówa krzyż ze swego logo by nie drażnić "kibiców" z krajów muzułmańskich.
 Marginalizuje się ładunek emocjonalny jaki niosą kluby. Nikt w zasadzie nie wspomina, że rzymska prawica kibicuje Lazio a lewica Romie,  że Glasgow Rangers to klub lojalistów brytyjskich a Celtic Irlandczyków. Takie rzeczy są nieważne w politycznie poprawnych firmach. Taki podział może zmniejszać zyski. Kibic ma się utożsamiać z Lazio nie dlatego, że jest prawicowcem tylko dlatego, że klub kupił jakąś nową nażelowaną gwiazdę.

Biznes boi się kibiców. Nie, nie tych sprzed telewizora czy tych grzecznie kupujących oficjalne gadżety. Biznes boi się kibiców zorganizowanych. Dlatego zawsze stara się ich zminimalizować lub wręcz usunąć z klubu. Tacy kibice nie są grzecznym konsumentami. Patrzą na ręce. Interesuje ich długofalowy rozwój klubu a nie doraźne sukcesy. To oni pilnują poszanowania tradycji klubowej. Dlatego bardzo szybko wchodzą w konflikt z nowymi właścicielami. Właściciel Romy James Pallota nazywa ultrasów istotami. Ci nie pozostają dłużni i pytają co to za właściciel, który nie pojawia się w ogóle na meczach. John Henry właściciel Liverpoolu oraz bejsbolowego klubu Boston Red Sox opowiada, że od zawsze kochał bejsbol i całe życie kibicował.... St. Louis Cardinals. To tak jakbym całe życie kibicował Polonii ale kupił Legię.

Kibice poza naszym krajem i tak powinni być zadowoleni.  Nowi właściciele chociaż inwestują pieniądze. W naszym kraju bywa gorzej. Dawny właściciel Pogoni Szczecin Sabrdi Bekdas interesował się tylko klubowymi gruntami, które próbował przejąć. Antoni Ptak skutecznie doprowadził do ruiny ŁKS. Dobrodzieje Warty Poznań, pani znana z tego, że pozwala dla Playboya i że nie wie nic o klubie którym zarządza oraz jem mąż, biznesmen zaczynający karierę od okradania tirów spuścili sekcję piłkarską Warty do najniższego poziomu w historii klubu.

Zdarzają się też pozytywne przykłady wykorzystania biznesu dla dobra sportu. Lewicowa aktywistka Suzan Shown Harjo od lat 60tych ubiegłego wieku walczy o zmianę nazw klubów kojarzące się z Indianami. Ma to być jakoby upokarzające dla nich. To tak jakby Irlandczycy mieli się czuć poniżeni bo wielokrotny mistrz NBA z Bostonu nazywa się Celtics. No cóż logiki w tym nie ma żadnej jest za to spora dawka lewicowych absurdów. Dlaczego ta pani walczy już tak długo? Okazało się bowiem, że zaprotestował biznes. Oczywiście właścicielom klubów wszystko jedno jak się klub nazywa ale juz kibicom niekoniecznie. Oni na zmiany się nie zgadzają. Właściciele bojąc się ich odpływu a co za tym idzie odpływu gotówki pozostają głusi na walkę wspomnianej pani. W USA było około 3000 różnych klubów, których nazwy wiązały się z Indianami . Przez ponad 50 lat swej aktywności pani Harjo doprowadziła do zmiany nazwy przez dwie trzecie z nich. Zazwyczaj były to małe kluby. Najwięksi jak Washington Redskins, Kansas City Chiefs czy Cleveland Indians pozostają głusi na jej działania.

Podsumowując, nie można sobie dziś wyobrazić sportu bez pieniędzy czy zaangażowania biznesu.  Należy jednak z całą mocą  zwalczać przekształcanie sportu w kolejną gałąź przemysłu gdzie kibic przestaje być kibicem a staje się posłuszny konsumentem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz