Nigdy chyba nie
omawiałem brytyjskich wyborów. W sumie sam się zastanawiam dlaczego. Po
kilkunastu latach spędzonych na wyspach brytyjskich to właśnie te wybory
powinny być mi bliższe.
Zanim przejdę do
ich omówienia kilka słów o mediach. Wiele razy apelowałem o czytanie prasy
papierowej (choćby kupionej w wersji elektronicznej). Media obrazkowe takie jak telewizja czy
internet niesamowicie spłaszczają tematykę. Liczy się gra na emocjach, zagadanie
odbiorcy. Jakaś pogłębiona analiza zdarza się bardzo rzadko.
Dobrze do sedna
więc.
4 lipca odbyły się w Wielkiej Brytanii wybory parlamentarne. Zachwytom w TV nie było końca. Partia Pracy odniosła miażdżące zwycięstwo powracając do władzy po 14 latach.
W rzeczywistości
aż tak kolorowo nie jest. W Wielkiej
Brytanii obowiązuje jednomandatowy system wyborczy, który dość mocno potrafi
zakrzywić rzeczywistość. Delikatnie mówiąc. System ów idealnie betonuje scenę polityczną.
Dlatego nie rozumiem skąd u tak wielu osób w Polsce zwłaszcza po prawej stronie
zachwyty nad tą formą wybierania władzy. Prasa od czasu do czasu zwraca uwagę,
że jest to system dość niereprezentatywny. Jednak zawsze pada koronny argument,
że przecież ludziom ten system się podoba. To, że 80% z nich nie potrafiłoby wytłumaczyć
na czym on polega to już tak zwane uroki demokracji.
Oczywiście
jednomandatowy system wyborczy umożliwia dostanie się kandydatów niezależnych.
Tu się zgodzę. W nowym brytyjskim parlamencie będzie ich sześciu z czego aż
czterech oparło swą kampanię na sprzeciwie wobec ludobójstwa w Gazie. Teraz
jednak powinno paść pytanie co realnie te sześć niezależnych jednostek jest w
stanie zrobić?
Wracajmy jednak
do początku.
Zamiast odtrąbić
sukces laburzystów należałoby raczej mówi o klęsce torysów.
Tak Partia Pracy wraca do rządów po 14 latach. Tak to jest jeden z ich największych sukcesów. Mają bowiem aż 412 posłów. Ponad trzykrotnie więcej niż Partia Konserwatywna. Jednak realnie ich poparcie wzrosło zaledwie o 1,6% do nieco ponad 30%. Tylko tyle. Na ulicy nie licząc jakiś zagorzałych zwolenników wcale nie ma euforii.
Drugie miejsce
zajęła Partia Konserwatywna. I To bardziej konserwatyści te wybory przegrali
niż laburzyści je wygrali. Przegrali zresztą zasłużenie. Od dłuższego czasu
realne działania zastępowali „uśmiechaniem się”. Osoby kompetentne były
zastępowane może mało rozgarniętymi ale za dobrze ubranymi. Partia miotała się
nie wiedząc co robić. Strategie były podporządkowywane sondażom a te jak
wiadomo są zmienne jak chorągiewka na wietrze. Tygodnik Spectator bardzo mocno
przecież powiązany z konserwatystami pisał, że klęska wyborcza im się
zwyczajnie należy. Może oderwanie od władzy nieco ich otrzeźwi. Jak będzie
zobaczymy. Do parlamentu nie dostało się
aż 10 byłych ministrów! Nie dostała się też była premier Liz Truss. Jest to
drugi taki przypadek w historii. Osobiście mnie to cieszy. Ta pani z uporem
maniaka nie przyjmowała do wiadomości, że jej czas przynajmniej na razie minął
i jej aktualna pozycja jest dokładnie żadna. Może teraz ją oświeci.
Konserwatyści będą największą partią opozycyjną mając zaledwie 121 posłów.
Najmniej w historii.
Trzecie miejsce
zajęli Liberalni Demokraci. Najwięksi obok Partii Pracy zwycięzcy obecnych
wyborów. Uzyskali aż 72 mandaty. Jeśli liczyć tylko ich najnowszą historię jest
to ich najlepszy wynik. Większość miejsc w parlamencie uzyskali oczywiście
kosztem Partii Konserwatywnej. Lid-Dem są też największą siłą od lat domagająca
się zmiany ordynacji na proporcjonalną. Jest to w pełni zrozumiałe. Przez lata
mieli poparcie ponad 20% a przekładało się to na zaledwie 40 do 60 mandatów. W
tych wyborach jednak los się do nich uśmiechnął. Mimo nieco ponad 12% głosów (poparcie
prawie identyczne jak w poprzednich wyborach) mają rekordową liczbę posłów.
Czwarte miejsce
przypadło SNP. Szkoccy „nacjonaliści” zaliczyli prawdziwe trzęsienie ziemi.
Partia targana w ostatnim czasie poważnymi skandalami będzie mieć zaledwie 9
posłów z czego skorzystała głównie Partia Pracy.
Kolejne miejsce
to Sinn Fein. Irlandzcy nacjonaliści uzyskali 7 mandatów i tradycyjnie zbojkotują
brytyjski parlament.
Dopiero szóste miejsce
przypadło dawnej Brexit Party czy Reform UK. Są jednocześnie przegranymi jak i
wygranymi tych wyborów. Przegrali bo mimo ponad 14% głosów mają zaledwie 5
posłów. Jeszcze w noc wyborczą sondaże dawały im 13 posłów. Aż 98 kandydatów
zajęło drugie miejsce w swoich okręgach. Cóż uroki jednomandatowych okręgów. Wygrali
bo mają tych pięciu posłów. Lepsze to niż nic. W 2019 roku też zanotowali przyzwoity
wynik a nie przełożyło się to nawet na jeden mandat. Reform UK wzbudza furię
wśród Konserwatystów. Dzień przed wyborami dziennik Daily Mail poświęcił kilka
stron na analizę wyborczą apelując do czytelników by nie głosowali na Refom UK.
Powód był dość oczywisty. Sami posłów mieli nie wprowadzić a głosy oddane na
nich miały eliminować przynajmniej kilkudziesięciu posłów Partii Konserwatywnej. Ta druga część sprawdziła się w stu
procentach. Nigel Farage zapowiada, że to dopiero początek marszu w górę. W
ciągu pięciu lat mają się skupić na nowej taktyce. Nie zaniedbując kraju jako
całości chcą celować w okręgi gdzie zajęli drugie miejsce. Powiększając swój
stan posiadania odebraliby sporo mandatów nie tylko Partii Konserwatywnej ale w
kilku przypadkach również Partii Pracy.
Również pięciu
posłów prowadza Demokratic Unionist Party. Lojaliści z Ulsteru mieli swoje pięć
minut gdy premierem była Teresa May. Obecnie gdy laburzyści mają ogromną
przewagę nad resztą stawki nie odegrają raczej żadnej roli w parlamencie.
Czterech posłów
wprowadza Paria Zielonych. Kolejni jednocześnie wygrani i przegrani wyborów.
Partia świętuje, bo po raz pierwszy w historii ma więcej niż jednego
posła/posłankę. Podobnie jak Reform UK chcą na przyszłość skupić się bardziej
na okręgach „biorących”. Szansa na powiększenie stanu posiadania jest spora. Jednocześnie
partia Zielonych jest w gronie przegranych. Wszystko przez ordynację wyborczą.
Ponad 6% głosów gało zaledwie 4 posłów.
Również czterech
posłów wprowadzili walijscy nacjonaliści czyli Plaid Cymru. To kolejna partia mogąca
zapisać sukces na swoim koncie. W poprzednich wyborach uzyskali dwa mandaty.
Dwa mandaty
uzyskała Socjaldemokratyczna Partia Pracy (z Irlandii Północnej).
Wreszcie po
jednym parlamentarzyście wprowadzili Partia Sojuszu Irlandii Północnej,
Ulsterska Partia Unionistyczna oraz Traditional Unionist Voice.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz