sobota, 6 lipca 2024

Partia Paracy wraca do władzy

 

Nigdy chyba nie omawiałem brytyjskich wyborów. W sumie sam się zastanawiam dlaczego. Po kilkunastu latach spędzonych na wyspach brytyjskich to właśnie te wybory powinny być mi bliższe.

Zanim przejdę do ich omówienia kilka słów o mediach. Wiele razy apelowałem o czytanie prasy papierowej (choćby kupionej w wersji elektronicznej).  Media obrazkowe takie jak telewizja czy internet niesamowicie spłaszczają tematykę. Liczy się gra na emocjach, zagadanie odbiorcy. Jakaś pogłębiona analiza zdarza się bardzo rzadko.

Dobrze do sedna więc.

4 lipca odbyły się w Wielkiej Brytanii wybory parlamentarne. Zachwytom w TV nie było końca. Partia Pracy odniosła miażdżące zwycięstwo powracając do władzy po 14 latach. 


 

W rzeczywistości aż tak kolorowo nie jest.  W Wielkiej Brytanii obowiązuje jednomandatowy system wyborczy, który dość mocno potrafi zakrzywić rzeczywistość. Delikatnie mówiąc. System ów idealnie betonuje scenę polityczną. Dlatego nie rozumiem skąd u tak wielu osób w Polsce zwłaszcza po prawej stronie zachwyty nad tą formą wybierania władzy. Prasa od czasu do czasu zwraca uwagę, że jest to system dość niereprezentatywny. Jednak zawsze pada koronny argument, że przecież ludziom ten system się podoba. To, że 80% z nich nie potrafiłoby wytłumaczyć na czym on polega to już tak zwane uroki demokracji.

Oczywiście jednomandatowy system wyborczy umożliwia dostanie się kandydatów niezależnych. Tu się zgodzę. W nowym brytyjskim parlamencie będzie ich sześciu z czego aż czterech oparło swą kampanię na sprzeciwie wobec ludobójstwa w Gazie. Teraz jednak powinno paść pytanie co realnie te sześć niezależnych jednostek jest w stanie zrobić?

Wracajmy jednak do początku.

Zamiast odtrąbić sukces laburzystów należałoby raczej mówi o klęsce torysów.

Tak Partia Pracy wraca do rządów po 14 latach. Tak to jest jeden z ich największych sukcesów. Mają bowiem aż 412 posłów. Ponad trzykrotnie więcej niż Partia Konserwatywna. Jednak realnie ich poparcie wzrosło zaledwie o 1,6% do nieco ponad 30%. Tylko tyle. Na ulicy nie licząc jakiś zagorzałych zwolenników wcale nie ma euforii. 



Drugie miejsce zajęła Partia Konserwatywna. I To bardziej konserwatyści te wybory przegrali niż laburzyści je wygrali. Przegrali zresztą zasłużenie. Od dłuższego czasu realne działania zastępowali „uśmiechaniem się”. Osoby kompetentne były zastępowane może mało rozgarniętymi ale za dobrze ubranymi. Partia miotała się nie wiedząc co robić. Strategie były podporządkowywane sondażom a te jak wiadomo są zmienne jak chorągiewka na wietrze. Tygodnik Spectator bardzo mocno przecież powiązany z konserwatystami pisał, że klęska wyborcza im się zwyczajnie należy. Może oderwanie od władzy nieco ich otrzeźwi. Jak będzie zobaczymy.  Do parlamentu nie dostało się aż 10 byłych ministrów! Nie dostała się też była premier Liz Truss. Jest to drugi taki przypadek w historii. Osobiście mnie to cieszy. Ta pani z uporem maniaka nie przyjmowała do wiadomości, że jej czas przynajmniej na razie minął i jej aktualna pozycja jest dokładnie żadna. Może teraz ją oświeci. Konserwatyści będą największą partią opozycyjną mając zaledwie 121 posłów. Najmniej w historii.

Trzecie miejsce zajęli Liberalni Demokraci. Najwięksi obok Partii Pracy zwycięzcy obecnych wyborów. Uzyskali aż 72 mandaty. Jeśli liczyć tylko ich najnowszą historię jest to ich najlepszy wynik. Większość miejsc w parlamencie uzyskali oczywiście kosztem Partii Konserwatywnej. Lid-Dem są też największą siłą od lat domagająca się zmiany ordynacji na proporcjonalną. Jest to w pełni zrozumiałe. Przez lata mieli poparcie ponad 20% a przekładało się to na zaledwie 40 do 60 mandatów. W tych wyborach jednak los się do nich uśmiechnął. Mimo nieco ponad 12% głosów (poparcie prawie identyczne jak w poprzednich wyborach) mają rekordową liczbę posłów.

Czwarte miejsce przypadło SNP. Szkoccy „nacjonaliści” zaliczyli prawdziwe trzęsienie ziemi. Partia targana w ostatnim czasie poważnymi skandalami będzie mieć zaledwie 9 posłów z czego skorzystała głównie Partia Pracy.

Kolejne miejsce to Sinn Fein. Irlandzcy nacjonaliści uzyskali 7 mandatów i tradycyjnie zbojkotują brytyjski parlament.

Dopiero szóste miejsce przypadło dawnej Brexit Party czy Reform UK. Są jednocześnie przegranymi jak i wygranymi tych wyborów. Przegrali bo mimo ponad 14% głosów mają zaledwie 5 posłów. Jeszcze w noc wyborczą sondaże dawały im 13 posłów. Aż 98 kandydatów zajęło drugie miejsce w swoich okręgach. Cóż uroki jednomandatowych okręgów. Wygrali bo mają tych pięciu posłów. Lepsze to niż nic. W 2019 roku też zanotowali przyzwoity wynik a nie przełożyło się to nawet na jeden mandat. Reform UK wzbudza furię wśród Konserwatystów. Dzień przed wyborami dziennik Daily Mail poświęcił kilka stron na analizę wyborczą apelując do czytelników by nie głosowali na Refom UK. Powód był dość oczywisty. Sami posłów mieli nie wprowadzić a głosy oddane na nich miały eliminować przynajmniej kilkudziesięciu posłów Partii Konserwatywnej.  Ta druga część sprawdziła się w stu procentach. Nigel Farage zapowiada, że to dopiero początek marszu w górę. W ciągu pięciu lat mają się skupić na nowej taktyce. Nie zaniedbując kraju jako całości chcą celować w okręgi gdzie zajęli drugie miejsce. Powiększając swój stan posiadania odebraliby sporo mandatów nie tylko Partii Konserwatywnej ale w kilku przypadkach również Partii Pracy.

Również pięciu posłów prowadza Demokratic Unionist Party. Lojaliści z Ulsteru mieli swoje pięć minut gdy premierem była Teresa May. Obecnie gdy laburzyści mają ogromną przewagę nad resztą stawki nie odegrają raczej żadnej roli w parlamencie.

Czterech posłów wprowadza Paria Zielonych. Kolejni jednocześnie wygrani i przegrani wyborów. Partia świętuje, bo po raz pierwszy w historii ma więcej niż jednego posła/posłankę. Podobnie jak Reform UK chcą na przyszłość skupić się bardziej na okręgach „biorących”. Szansa na powiększenie stanu posiadania jest spora. Jednocześnie partia Zielonych jest w gronie przegranych. Wszystko przez ordynację wyborczą. Ponad 6% głosów gało zaledwie 4 posłów.

Również czterech posłów wprowadzili walijscy nacjonaliści czyli Plaid Cymru. To kolejna partia mogąca zapisać sukces na swoim koncie. W poprzednich wyborach uzyskali dwa mandaty.

Dwa mandaty uzyskała Socjaldemokratyczna Partia Pracy (z Irlandii Północnej).

Wreszcie po jednym parlamentarzyście wprowadzili Partia Sojuszu Irlandii Północnej, Ulsterska Partia Unionistyczna oraz Traditional Unionist Voice.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz