sobota, 15 grudnia 2018

Pogoń współczesna




wtorek, 23 października 2018

Wybory 2018

Wybory samorządowe już za nami. Wybory o  tyle dziwne, że kilka opcji ogłosiło zwycięstwo swoje i druzgocącą klęskę przeciwników. Czyli wszystko po staremu. Fakty sobie a propaganda sobie.

Podstawowym błędem jest zestawianie tych wyników z wyborami parlamentarnymi. W partyjniackim szale również wielu dziennikarzy jakby zapomina, że to wybory lokalne i wiele głosów zgarneły komitety lokalne.

Frekwencja wyniosła 54% czyli aż o 7% więcej niż cztery lata temu. Osobiście wcale mnie to nie cieszy. Nie jestem z tych, którzy uważają, że każdy powinień głosować. Wręcz odwrotnie. Im większa frekwencja tym większa loteryjność wyników. Nie mam wątpliwości, żę większość z tych dodatkowych 7% to lemingi zmobilizowane by zagłosować przeciw faszystom z PiSu.

Wybory do rad gmin i na burmnistrzów niewielkich miast nie oddają potencjału partyjnego bo tam startowały tysiące komitetów lokalnych skutecznie zacierając wyniki partii. Przykładem niech bedzie moja rodzinna gmina gdzie jedynie PSL wystawiło pratyjnych kandydatów. Na poziomie niewielkich powiatów było podobnie. Jedyne komitety partyjne wystawiało PSL i PiS lub PLS i KO.

Bardziej miarodajne sa wyniki do sejmików wojewódzkich, Niestety czekam już długo a wciąż nie ma szczegółowych danych  dotyczących poszczególnych województw. Muszę się więc posłużyć danymi wstępnymi na szczęście te raczej niewiele będą się różnić od ostatecznych wyników.

Wybory czy to się komuś podoba czy nie wygrał PiS. zdobył 33% głosów czyli 6% więcej niż ostatnio. Pro platformiane media ogłaszjąc porażkę PiSu zwyczajnie kłamią. Jest tendencja zwyżkowa. Oczywiście głosy zdziwienia "niskim" wynikiem rozbrzmiewają również wśród propisowskich publicystów. Tylko czy w momencie gdy PiS zdradził elektorat konsrwatywny i prolife oczekiwanie wyniku powyżej 40% nie było zwykłym bujaniem w obłokach?
Cztery lata temu PiS wygrał w pięciu województwach z czego w jednym, na Podkarpaciu udało mu się przejąć władzę. Obecni wygrał w 9 województwach czyli prawie podwoił zdobycz. W trzech z nich bedzie rządzić na pewno: Podkarpacie, Lubelszczyzna i Małopolska. W pozostałych sześciu musi szukać kolalicjantów. W ilu znajdzie jeszcze nie wiem ale gołym okiem widać spory progres.

Drugie miejsce zajęła KO czyli PO plus Nowoczesna. Uzyskali 27% poparcia co dało im zwycięstwo w siedmiu województwach. Cztery lata temu również wygrali w siedmiu województwach z prawie identycznym wynikiem. W kolalicji z PSLem rządzili piętnastoma z nich. Jak widać stracą obecnie minimum dwa . Warto też pamiętac, że identyczny wynik jak cztery lata temu obecnie uzyskali w kolalicji. Mamy więc raczej niewielkie obniżenie notowań i absolutnie nie można odtrambiać zwycięstwa.

Trzecie miejsce jak cztery lata temu zajął PSL. Partia, która od 30 lat szmaci wielkie dzieło ruchu ludowego Witosa i Mikołajczyka. Na całe szczęście jest tendencja schyłkowa. Cztery lata temu PSL zwyciężył w czterech województwach. Obecnie na szczęście w żadnym. Cztery lata memu "ludowcy" uzyskali oszałamiający wynik 24%. Obecnie blisko 14%. Mamy więc spory spadek. W końcu!
Cztery lata temu wiele osób mówiło o oszustwie wyborczym i dosypaniu głosów dla PSL.  Mimo spadku o blisko 10% wynik zielonych wciąż szokuje.
Prześledziłem wyniki wyborów z najmniejszych gmin. Te spłynęły pierwsze i są już dostępne na stronach PKW. Moim zdaniem zaskakująco wysoki wynik PSL to efekt opanowania najmniejszych gmin. Jak wspominałem na początku wpisu działacze PSL są często jedynymi kandydatami partyjnymi w małych gminach. Jeśli więc ktoś zagłosuje na nich w wyborach na radnego czy do rady powiatu do sejmiku również skreśli kogoś z PSL. Dopóki pozostałe duże partie nie opanują małych osrodków doputy PSL wciąż  będzie pływał na powierzchni.


Tuż za podium z wynikiem 6,3% uklasował się Kukiz15. Jest to ich debiut, który przełoży  się na kilku, kilkunastu?? radnych wojewódzkich.  Moim zdaniem wynik nieco poniżej oczekiwań. Z jednej strony wpłyneły na to plotki o sporych problemach wewnątrz ugrupowania z drugiej konkurencja w postaci RN oraz Wolności, które to orgaznizacje opuściły K15 .
Swoje 5 groszy dołożyły też pisowskie media uparcie ignorujące K15. Tak, tak nieuczciwe dziennikarstwo nie jest domeną tylko PO.

5.7% notuje SLD. Z jednej stony powrót do wielkiej polityki z drugiej spadek. Cztery lata temu było przecież 9%.

Poza sejmikami znalazły się Wolność 1,5% czyli spory spadek. Cztery lata temu to było 3,9%. Póki co opuszczenie K15 nie wychodzi im na dobre oraz RN 1,3%. Z RN jest większy problem. Z jednej strony mamy spadek. Poprzednio było to 1,57%. Z drugiej strony należy pamiętać, że cztery lata temu mieliśmy kolalicję dziś narodowcy szli samodzielnie. Nie można tez przejść obojętnie obok całkowitego pomijania ich przez media oraz tego, że w sondażach pojawili się dopiero w ostatnim tygodniu przed wyborami. Na pocieszenie warto dodać, że K15, Wolnośc i RN mają stosunkowo młody i rosnący elektorat więć przy dobrej pracy wyniki mogą być tylko lepsze.

Miasta.

Miasta można podzielić na trzy kategorie.
 Małe miasta i gminy gdzie demokracja ma sens i ludzie są w stanie zagłosować na człowieka nie na szyld.
Znamienne, że to właśnie mniejsze miejscowości odpuszczają często duże partie. Tymczasem to tu ciężką pracą można wygrać bez namaszczenia partyjnego lub przeciw partyjnym kandydatom. Oczywiscie nie jest to proste. Skostniałe układy nie pękną od razu. Mimo wszystko jest jednak łatwiej niz w większych ośrodkach. Przykładem niech bedzie gmina Ogrodzieniec gdzie RN uzyskał 11% głosów i bedzie miał swoich radnych.
 Kiedy można mówić o małym mieście. Moim zdaniem gdy ma tak do 50 tysięcy. Później kandydaci stają się coraz badziej "odlegli".

Miasta średnie.
Dziwna kategoria czyli wszystko się może zdarzyć. Nie są to jeszcze duże osrodki ale już kandydaci wydają się jakby mieszkali gdzieś daleko w wieży z kości słoniowej. Sprawia to, że elektorat głosuje często wbrew jakiejkolwiek logice. Przykładem niech będzie 54 tysięczne Legionowo gdzie urzędujący prezydent stosował mobing wobec podwałdncyh płci pięknej, wyrażał się w jak najgorszy sposób. Sprawę nagłośniły lokalne media po czym ten pan wygrał wybory w pierwszej turze. Poniżanie pracowników i seksualne uwagi są czymś normalnym w Legionowie?
Z drugiej strony w tej kategorii miast wciąż liczą się inicjatywy lokalne, które nie są jeszcze skazane na pożarcie w starciu z partiami.
Bardzo ciężka praca przynosi też czasem efekty. Przykłady: Konin gdzie udało sie odspawać od stołka prezydenta z SLD oraz 63 tysięczny Przemyśl gdzie ciężka praca K15 przyniosła zwycięstwo Wojciechowi Bakunowi już w pierwszej turze.

Duże miasta.
Ośrodki powyżej 150 tysięcy mieszkańców. Ruchy miejskie moga sobie pomachać palcem w bucie. Choćby stawały na głowie główne stanowiska zarezerwowane są dla najważniejszych partii.
Zdecydowana większość miekszkańców głosuje zgodnie z kluczem sympatii partyjnej i wbrew elementarnej logice.
Mamy więc nowych starych prezydentów, tęczowego Jacka z Poznania, kandydata oskarżonego o gwałt w drugiej turze w Olsztynie, skazaną dwuktotnie prezydent Łodzi, nowe wcielenie Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie i kilka innych kwiatków. Czy coś takiego można nazwać wyborami samorządowymi czy raczej plebistytem na popularność partii kazdy może sobie sam odpowiedzieć.

W bibli jest napisane, że pycha kroczy przed upadkiem. Można to zadedytkować pisowi, króry mimo zwycięstwa otrzymał dzwonek ostrzegawczy ale zachowuje się tak jakby nic nie było w stanie mu zagrozić w przyszłości.
PO teraz KO mimo upajania sie sukcesem od trzech lat raczej kręci się w kółko.
Jesli dobrze przepracują okres czterech lat K15, RN i Wolność to mimo uporczywego pomijania ich  w mediach mogą znacznie poprawić swoje wyniki zwłaszcza, że za nimi przemawia demografia. Mają najmłodszy, wzrastający i dynamiczny elektorat.
By coś się zmieniło dziennikarze muszą też sobie przypomnieć na czym polega ich zawód i przestać być partyjnymi sługusami. Czas powrócić do informowania społeczeństwa. Inaczej będziemy skazani na powtórkę w Warszawy gdzie na 14 kandydatów informowano w zasadzie tylko o dwóch a taki Jan Śpiewak który obnażył aferę reprywatyzacyjną dostał 3%.



czwartek, 6 września 2018

Kolejna rura na dnie Bałtyku


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Trochę o filmie cz. IV

1911

W roku 1911 dalsze sukcesy święcił D. W. Griffith, który po erze pionierów był wciąż najwybitniejszym reżyserem. Kręcił filmy z różnych gatunków od zaangażowanego społecznie "What Shall we do with our old" (historia starszego człowieka, który po utracie pracy kradnie jedzenie by pomóc swej chorej żonie) poprzez historyczny "Swords
and hearts" (historia z czasów wojny secesyjnej).
Griffith wyjątkowo lubił ten okres. W 1911 roku to wciąż była żywa historia. Oprócz wspomnianego wyżej filmu nakręcił również w tym samym roku "His Trust". Fabuły opowiadać nie będę, link do filmu znajduje się niżej. Mam jednak małą dygresję około filmową. Na przykładzie tego dzieła widać jak bardzo na przestrzeni stu lat zakłamano nam obraz tamtych wydarzeń. Otóż w tym filmie pozytywną rolę odgrywają konfederaci a wojska północy są łupieżcami. Proszę o wskazanie współczesnego filmu z takim podziałem na dobrych i złych. Kto dziś nakręcił by taki film musiałby się zmierzyć z ......posądzeniem o rasizm. Do niedawna jednak konflikt ten traktowano jako bratobujczą walkę bez podziału na dobrych i złych. Ci zgodnie zresztą z prawdą mieli być  po obu stronach konfliktu. Dziś w miarę skutecznie lewactwu amerykańskiemu udało się ten obraz zakłamać.
Kolejną rzeczą na którą warto zwrócić uwagę jest relacja plantator - niewolnicy. Niewolnicy są mocno przywiązani do plantatora , ten z kolei traktuje ich jako część swojej społeczności. Dziś możemy załamać ręce nad naiwnosćią takiej relacji przynajmniej z punktu widzenia niektórych czarnych jednak tak rzeczywiście było. Przypomina mi się pewna historia gwiazdy amerykańskiej telewizji kulinarnej pochodzącej z południowych stanów. Jakieś trzy lata temu kariera tej pani załamała się bo ktoś ją nagrał jak podczas kolacji wielokrotnie używała słowa czarnuch. Nie pomogły tłumaczenia, że tam skąd pochodzi słowo to nie ma negatywnego znaczenia "czarnuchów" traktowano jako część rodziny. Oglądając wspomniany film wierzę w szczerość tych słów.
U pozostałych reżyserów również dominuje podobna tematyka czyli filmy społeczne i historyczno kostiumowe. Jednym z głównych źródeł inspiracji są dzieła literatury. Nakręcono między innymi Szkarłatną literę. Na tym polu nastąpił nieprzyjemny zgrzyt. Otóż Lew Wallance autor "Ben Hura"w omawianym roku otrzymał 25 tysięcy dolarów odszkodowania od wytwórni  Kalen Company, która nie pytając go o zgodę w 1907 roku nakręciła kilkunastominutową adaptację powieści.
Warto dodać że rok 1911 uznawany jest za początek filmu dlugometrażowego mówiąc bardzoej precyzyjnie takiego którego długość przekroczyła godzinę.
Co również warto odnotować to fakt, że 7 października otwarto pierwsze studo filmowe w Holywood: Nestor Motion Pictures Company (zamknięto je w 1917).
W Polsce nakręcono łącznie 15 filmów. Niestety historia obeszła się z naszymi działami bardzo okrutnie. Zachowały się  dosłownie strzepy jednego z nich. Jest to ekranizacja powieści Elizy Orzeszkowej "Meir Ezofowicz" według reżyserii Józeja Ostoi-Sulnickiego.. Kilka kadrów z tego filmu można zobaczyć tutaj http://fototeka.fn.org.pl/filmy/info/8064/film.html . Debiutujący Sulnicki nakręcił jeszcze "Antek klawisz Powiśla".
W ogóle ten rok w polskim kinie to rok debiutów. Pierwsze filmy kręcą Stanisław Knake-Zawadzki: "Sąd Boży", Abraham Izaak Kamiński: "Zabójca z nędzy", Andrzej Marek: "Okrutny ojciec", "Chasydka i odstępca", Julian Krzewiński: "Skandal na ulicy Szopena", "Zazdrosny konkurent", "Kosz primadonny", "Dzień kwiatka". Debiutuje również zarówno jako aktor jak i reżyser Antoni Bednarczuk. Wyreżyserowany przez niego film "Dzieje grzechu" na podstawie powieści Żeromskiego uznawany jest za pierwszy polski film długometrażowy.

Najciekawsze produkcje (dostępne na youtube, inne filmy można znaleźć na dvd)

1911

The Pasha's daughter
https://youtu.be/c0kZk2IzZs0
Little Nemo
https://youtu.be/2f8tfSHIU_g
Pinokio
https://youtu.be/fuamn6XPgaQ
Inferno
https://youtu.be/6w6HGTUIjXQ
L'Odissea
https://youtu.be/_NKD2bTQYUo
A Tale of two Cities
https://youtu.be/6zy1qebFjkc
Obrona Sewastopola
https://youtu.be/8-Lw5FgU6V8


Filmy D. W. Griffith
What Shall we do with our old
Swords and hearts
The Lone dale operator
The last drop of water
The misers heart
The adventures of Billy
Enoch Ardentinny


Promocja australijskiego filmu the mystery of a Hansom Cab 
https://www.nfsa.gov.au/collection/curated/promoting-mystery-hansom-cab

1912

30 IV założono wytwórnię Universal, która jest najdłużej działającą nieprzerwanie wytwórnią w Stanach Zjednoczonych. 8 V natomiast założono Famous Player Film Company, która to wytwórnia do naszych czasów przetrwała pod nazwą Paramount.
18 V zrealizowano film "Shree Pundalik", który jest pierwszym hinduskim filmem w historii. Jak widać prapoczątki Bolywood sięgają 106 lat wstecz.
4 VII Mack Sennett do niedawna bliski współpracownik D. W. Griffitha wraz z Adamem Kesselem
zakładają wytwórnię Keystone Studios. Wytwórnia kręciła głównie komdie. Do historii przeszła głównie poprzez swoje nawiększe odkrycie aktorskie, którym już niedługo okaże się Charli Chaplin.
26 VII wytwórnia Edisona zrealizowała "What happened to Mary"  czyli pierwszy w historii serial! Pokazywany oczywiście w kinie.
Na koniec 1912 roku kino od Rosji poprzez Europę, Amerykę po Japonię było w bardzo dobrej formie (pozostałe kraje stawiały dopiero pierwsze kroki w kinmatografii). Kręcono sporo, powstawało coraz więcej produkcji długometrażowych. Fabuła była na tyle ciekawa, że nawet dziś te filmy ogląda się z przyjemnością. Nie istniała jeszcze dominacja jednego ośrodka ponad pozostałymi. Brało się to stąd, że filmy nieme były jakby międzynarodowe, nie było bariery jezykowej. Wystarczyło zamienić tablicę z napisami i film można było puszczać w dowolnym kraju. Jeśli można się do czegoś przyczepić to będzie to stan animacji. Kręcono niewiele krótkometrażowych kreskówek. 
Na ziemiach polskich nakęcono tego roku 16 filmów. Debiutujacy rok wcześniej Abraham Izaak Kaminski nakrecił dwa filmy "Bóg, człowiek i szatan" oraz "Wydziedziczeni". Stanisław Sierosławski kręci jego jedyne dzieło "Obłąkany". Władysław Paliński tworzy "Krwawą dolę" i "Ofiarę namiętności". Karierę reżyserską rozpoczyna Aleksander Hertz kręcąc "Spodnie jaśnie pana". Znany aktor teatralny Kazimierz Kamiński kręci dwa filmy "Pietro Caruso" oraz Niebezpieczny kochanek". Warto odnotować jeszcze "Mirełe Efros" Andrzeja Marka oraz "Przesądy" Józefa Ostoi-Sulnickiego.
Najciekawsze produkcje (dostępne na youtube, inne filmy można znaleźć na dvd)

1912

Cleopatra
The female of species
The Invaders
An unseen enemy
Filmy D.W. Griffith
The Mender of nets
Poprzednie części

czwartek, 19 lipca 2018

Biznes i sport

Widząc coraz bardziej skomercjalizowany sport często wzdycham za dawnymi czasami gdy pieniądze były ostatnią rzeczą, która kojarzyła się ze sportem. Biorąc pod uwagę popularność takich akcji kibicowskich jak "aganist modern football" nie jestem w swych odczuciach osamotniony. Czy jednak sport bez  zaangażowania biznesu a co za tym idzie pieniędzy jest w dzisiejszych czasach możliwy ? Wbrew pozorom to bardziej złożona kwestia i nie da się na nią odpowiedzieć po prostu tak lub nie.

Jeśli spojrzymy w przeszłość do czasów gdy tworzyły się zręby nowoczesnego sportu zauważymy, że uprawiali go tylko ci, których było na to stać. Krykiet z typowo wiejskiej gry stał się grą ludzi zamożnych, którzy nie koniecznie mieszkali na wsi. Powód był prozaiczny. Farmerów po prostu nie było stać na regularne organizowanie meczy często daleko od domu. Podobny los spotkał inne dyscypliny.  Gdyby taka sytuacja utrzymała się do dziś sport oczywiście by istniał. Jednak byłby zjawiskiem niszowym. Zabawką bogatych snobów. Na nasze szczęście wszystko zaczęło się zmieniać jeszcze w XIX wieku choć nie obyło się bez ofiar. Na przykład w 1895 roku nastąpił rozłam w angielskim rugby zakończony powstaniem dwóch odmian tej dyscypliny. Poszło o pieniądze. Robotnicze w większości kluby z północy Anglii chciały płacić niewielkie wynagrodzenie swoim zawodnikom. Było to dla nich być lub nie być gdyż pozbawiony tych pieniędzy  zawodnik musiałby czesto wybrać  zamiast meczu dniówkę w fabryce lub kopalni. To z kolei doprowadziłoby wiele klubów do upadku z powodu braku zawodników. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to logiczne. Jednak wtedy było inaczej. Zamożne kluby z południa  Anglii nie chciały nawet o takim rozwiązaniu słyszeć. Dla nich branie pieniędzy za grę było poniżej godności. Tak więc nastąpił trwający do dziś podział.
Podobnych przykładów jest oczywiście więcej. Sytuacja zmieniała się bardzo powoli. Jeśli przypomnimy sobie oskarowy film Rydwany Ognia opowiadający o dwóch brytyjskich złotych medalistach IO w 1924 roku dowiemy się, że jeden z nich powodów finansowych mógł w ogóle na olimpiadę nie pojechać. Tak też przecież stało się z piłkarską reprezentacją Urugwaju. Mistrzowie świata z 1930 roku w ogóle nie wystartowali na kolejnych mistrzostwach bo nie było ich stać na podróż do Europy.
 To były czasy prawdziwych herosów. Podziwiamy tych sportowców za hart ducha , czystą rywalizację i walkę z przeciwnościami. Powiedzmy sobie jednak  szczerze czy chcielibyśmy by Francja za cztery lata nie podjęła nawet próby obrony tytułu z powodów finansowych?
Biznes oczywiście już był obecny w sporcie również w tamtych zamierzchłych czasach. Jednak były to nieśmiałe próby zaistnienia.
Równowagę pomiędzy sportem a biznesem osiągnięto po wojnie. Pojawiły się poważne pieniądze. Firmy szeroko reklamowały się w sporcie.  Sportowcy grali  w reklamach. Nie zarabiali jednak kwot przyprawiających o zawrót głowy, kluby nie dysponowały większymi budżetami niż miasta w których mają siedzibę  itd.

Wszystko zaczęło się zmieniać mniej więcej od lat 90tych. Kwoty transferów oraz budżety niektorch klubów poszybowały w górę do niebotycznych rozmiarów. Oczywiście można powiedzieć, że to prywatne pieniądze i nic mi do tego. Racja. Tylko czy to normalne by za najdroższego z piłkarza płacić 220 milionów euro (a mówi się już przecież o jeszcze droższych transferach)? Dla porównania budżet 600 tysięcznego Poznania wynosi około 900 milionów euro. Z całym szacunkiem dla sportowców oni tylko szybko biegają, kopią piłkę czy rzucają do kosza. Czy naprawdę te umiejętności są warte tyle by kluby płaciły setki milionów za transfery a sami zainteresowani  również stawali się milionerami ? Gdzie jest granica ? Czy za kilka lat czeka nas transfer za miliard euro ?

Wielkie pieniądze popsuły sport i mogą go zniszczyć.  Wielkie firmy zaczęły traktować sport jak kolejną okazję to zarobku.  Nieudolni a często skorumpowani działacze światowych federacji nie potrafią się temu zjawisku przeciwstawić. Przykład? Proszę bardzo. Na olimpiadzie przybywa nowych coraz bardziej egzotycznych dyscyplin, dodaje się wciąż nowe konkurencje by maksymalnie wycisnąć czas  antenowy czyli pieniądze. Zdrowiem samych sportowców nikt się nie przejmuje. Z drugiej strony próbowano usunąć zapasy z programu olimpijskiego! Powodem była spadająca popularność tej konkurencji co mówiąc wprost przekłada się na mniejsze wpływy z transmisji telewizyjnych. Zapasy udało się ocalić. Bejsbol  z programu olimpijskiego wypadł że względu na niewielkie zainteresowanie i wysokie koszty organizacji meczy. Jednak za dwa lata bejsbol powróci na olimpiadę.  Czyżby  MKOL poszedł po rozum do głowy ? Chyba raczej sprawdził co jest najpopularniejszą dyscypliną w Japonii.
Wiele innych związków zachowuje się podobnie. W Europie mamy Puchar Europy oraz Puchar 6 Narodów w rugby. Ten drugi puchar uznawany jest za najważniejszy na kontynencie  z tą różnicą, że w przeciwieństwie do pierwszych rozgrywek grają w nim zawsze te same drużyny. Póki te 6 drużyn było wyraźnie lepszych od pozostałych nikt nie miał z tym problemu.  Jednak w ostatnich latach rugbowa drużyna Gruzji poczyniła olbrzymie postępy. Z drugiej strony w Pucharze 6 Narodów od lat wszystko co można przegrać przegrywają Włosi.  Pojawiają się więc głosy by Włochy zostały zastąpione przez Gruzję.  Na te propozycje organizatorzy imprezy z rozbrajającą szczerością odpadli, że P6N jest oczywiście imprezą sportową ale też komercyjną a Gruzja nie zapewni takich wpływów jak Włochy.  Może się więc okazać jeśli Gruzja dalej będzie czyniła postępy, że to wszystko na nic bo ważniejsze niż walka na boisku jest zasobność portfela kibica z danego kraju. Ile coś takiego ma wspólnego z duchem sportu chyba nie trzeba wyjaśniać.
Tego typu przykłady mógłbym wymieniać jeszcze długo.

Ofiarami braku umiaru padają też kluby. Największe z nich nie zachowują się już jak kluby sportowe tylko przedsiębiorstwa. Dla Chelsea czy Realu równie ważny jak kibic z Londynu czy Madrytu będzie ten z Malezji czy Zimbabwe.   Wszystko to po to by generować pieniądze na transfery. Kluby stają się politycznie poprawnym firmami, które nie szanują własnej tradycji. Real usówa krzyż ze swego logo by nie drażnić "kibiców" z krajów muzułmańskich.
 Marginalizuje się ładunek emocjonalny jaki niosą kluby. Nikt w zasadzie nie wspomina, że rzymska prawica kibicuje Lazio a lewica Romie,  że Glasgow Rangers to klub lojalistów brytyjskich a Celtic Irlandczyków. Takie rzeczy są nieważne w politycznie poprawnych firmach. Taki podział może zmniejszać zyski. Kibic ma się utożsamiać z Lazio nie dlatego, że jest prawicowcem tylko dlatego, że klub kupił jakąś nową nażelowaną gwiazdę.

Biznes boi się kibiców. Nie, nie tych sprzed telewizora czy tych grzecznie kupujących oficjalne gadżety. Biznes boi się kibiców zorganizowanych. Dlatego zawsze stara się ich zminimalizować lub wręcz usunąć z klubu. Tacy kibice nie są grzecznym konsumentami. Patrzą na ręce. Interesuje ich długofalowy rozwój klubu a nie doraźne sukcesy. To oni pilnują poszanowania tradycji klubowej. Dlatego bardzo szybko wchodzą w konflikt z nowymi właścicielami. Właściciel Romy James Pallota nazywa ultrasów istotami. Ci nie pozostają dłużni i pytają co to za właściciel, który nie pojawia się w ogóle na meczach. John Henry właściciel Liverpoolu oraz bejsbolowego klubu Boston Red Sox opowiada, że od zawsze kochał bejsbol i całe życie kibicował.... St. Louis Cardinals. To tak jakbym całe życie kibicował Polonii ale kupił Legię.

Kibice poza naszym krajem i tak powinni być zadowoleni.  Nowi właściciele chociaż inwestują pieniądze. W naszym kraju bywa gorzej. Dawny właściciel Pogoni Szczecin Sabrdi Bekdas interesował się tylko klubowymi gruntami, które próbował przejąć. Antoni Ptak skutecznie doprowadził do ruiny ŁKS. Dobrodzieje Warty Poznań, pani znana z tego, że pozwala dla Playboya i że nie wie nic o klubie którym zarządza oraz jem mąż, biznesmen zaczynający karierę od okradania tirów spuścili sekcję piłkarską Warty do najniższego poziomu w historii klubu.

Zdarzają się też pozytywne przykłady wykorzystania biznesu dla dobra sportu. Lewicowa aktywistka Suzan Shown Harjo od lat 60tych ubiegłego wieku walczy o zmianę nazw klubów kojarzące się z Indianami. Ma to być jakoby upokarzające dla nich. To tak jakby Irlandczycy mieli się czuć poniżeni bo wielokrotny mistrz NBA z Bostonu nazywa się Celtics. No cóż logiki w tym nie ma żadnej jest za to spora dawka lewicowych absurdów. Dlaczego ta pani walczy już tak długo? Okazało się bowiem, że zaprotestował biznes. Oczywiście właścicielom klubów wszystko jedno jak się klub nazywa ale juz kibicom niekoniecznie. Oni na zmiany się nie zgadzają. Właściciele bojąc się ich odpływu a co za tym idzie odpływu gotówki pozostają głusi na walkę wspomnianej pani. W USA było około 3000 różnych klubów, których nazwy wiązały się z Indianami . Przez ponad 50 lat swej aktywności pani Harjo doprowadziła do zmiany nazwy przez dwie trzecie z nich. Zazwyczaj były to małe kluby. Najwięksi jak Washington Redskins, Kansas City Chiefs czy Cleveland Indians pozostają głusi na jej działania.

Podsumowując, nie można sobie dziś wyobrazić sportu bez pieniędzy czy zaangażowania biznesu.  Należy jednak z całą mocą  zwalczać przekształcanie sportu w kolejną gałąź przemysłu gdzie kibic przestaje być kibicem a staje się posłuszny konsumentem.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Skąd się biorą turbosłowianie i im podobni

Turbosłowianie to całkiem popularne choć jeszcze nie znane kilka lat temu zjawisko.
Dla tych, którzy nigdy nie spotkali przedstawiciela turbosłowian wyjaśniam. Są to ludzie głęboko wierzący, że w zamierzchłych starożytnych czasach istniało potężne imperium zwane Wielką Lechią, które trzęsło połową Europy. Dziś na nowo odkrywamy jego chwalebne dzieje przez setki lat ukrywane przez Kościół.
Oczywiście cała ta teoria jest bardziej dziurawa niż szwajcarski ser.
Dyskusja z jej wyznawcami pozbawiona jest sensu gdyż są to w najlepszym razie raczkujący fani historii. Coś takiego jak naukowe dowody na poparcie ich tezy to czysta abstrakcja. Niestety w ostatnim czasie zyskali sprzymierzeńców. Są nimi pseudohistoryczni szarlatani oraz niegdyś porządne wydawnictwo, którzy postanowili zbić pieniądze na naiwności ludzkiej drukując "naukowe" dzieła na temat Wielkiej Lechii. O tym zjawisku wspominałem już w zeszłym roku https://michalgackowski.blogspot.com/2017/11/turboslowianie.html .

Skąd jednak bierze się fenomen popularności turbosłowian i czy jest to zjawisko charakterystyczne tylko dla naszego kraju?
Otóż nie. Jest to zajwisko o zdecydowanie szerszym  charakterze wykraczające również poza Europę.
Zazwyczaj dotyczy to tak zwanych nowoczesnych narodów, które ukształtowały się (lub wciąż się kształtują) stosunkowo niedawno lub posiadają własne państwo od niewielu lat.

Przykładem mogą być np. Macedończycy. Ich państwo zajmuje około 40% dawnej starożytnej greckiej Macedonii. Współcześni Macedończycy są ludem południowo-słowiańskim przybyłym na te tereny na przełomie VI i VII wieku. Nie przeszkadza im to jednak wcale uważać się za potomków Aleksandra Wielkiego i starożytnej Macedonii. W Stolicy kraju Skopje natkniemy się na pomnik pogromcy Persów, który to ma być przodkiem współczesnych Macedonczyków. Przy takiej postawie tego małego bałkańskiego państwa zupełnie zrozumiały staje się opór Greków, którzy od samego początku nie uznają używania nazwy Macedonia przez swoich sąsiadów i starają się im z tego powodu uprzykrzyć życie.
Macedończycy nie są oczywiście odosobniony przykładem w Europie.  By daleko  nie szukać wystaczy zajrzeć do naszych południowych sąsiadów Słowaków. Słowaccy politycy oraz cała w zasadzie prawica uważają, że ich kraj to po prostu następca państwa Wiekomorawskiego. Historycy słysząc takie rewelacje pukają się w czoło jednak nic to nie daje. W 2010 roku w Bratysławie stanął pomnik Świętopełka, który jakoby miał być starosłowackim królem. Cała ta zabawa w dawnych Słowaków ma oczywiście udowodnić, że nie są oni gorsi od Czechów a przede wszystkim  od Węgrów.
Nasi wschodni sąsiedzi Ukraińcy również nie pozostają w tyle. O ile promowanie postaci typu Iwan III Sobieski wielki król Ukrainy należy do totalnego marginesu to już wiara, że Ukraina jest następcą Rusi Kijowskiej jest brana zupełnie na poważnie. Problem polega na tym, że Ruś Kijowska była olbrzymim państwem zajmującym terytorium dzisiejszej Rosji, Białorusi i tylko częściowo Ukrainy.  Skład etniczny dzisiejszej Ukrainy również w niewielkim tylko stopniu opiera się na dawnych Rusinach.
Wszystkie wyżej wymienione państwa z punktu widzenia Polaków zachowują się nieracjonalnie. Kompletnie nie przejmują się brakiem ciągłości historyczno prawnej a czasem nawet kulturowej z tworami do których się odwołują. Odwołują się raczej do spuścizny etniczno-rasowej co również bywa ryzykowne.

Dla Polaków jak i innych narodów historycznych skład etniczny nie jest czynnikiem roztrzygającym w żaden sposób  o przynależności narodowej. Liczy się ciągłość prawno-kulturowa. Oczywiście odwołujemy się do spuścizny Słowian jednak robimy to na zasadzie duchowej łączności z przodkami, nie rasowej. Turbosłowianie nie są w stanie wpisać się w jakikolwiek polski nurt polityczny. Próbują się często podłączać pod nurty prawicowe czy narodowe jednak najwyraźniej nie mają pojęcia, że tezy przez nich głoszone wykluczają się z nurtami politycznymi do których turbosłowianie aspirują. Wielu polskich patriotów nie miało wcale polskiego czy nawet słowiańskiego (przynajmniej nie w 100%) podchodzenia. Co więcej Roman Dmowski pisał że smutkiem o zgermanizowanych Słowianach Połabskich, którzy już jako Niemcy mogą na nas runąć wraz z ich machiną wojenną. Takie detale wykraczające poza czarnobiałe postrzeganie świata przerastają  możliwości intelektualne turbosłowian.

O fenomenie  zwolenników Wielkiej Lechii decydują trzy czynniki. Pierwszy to efekt naszej tragicznej historii. 200 lat wykrwawiania się elit narodowych pozostawiło trwały ślad.  W wielu regionach kraju często brakuje przedstawicieli naturalnych elit, które kierowałyby ludnością w odpowiednim kierunku. To właśnie brak elit sprawia, że część przedstawicieli starego historycznego narodu zachowuje się identycznie jak narody dopiero się tworzące.
Drugi czynnik to kompleks narodu uciśnionego. Mimo swej długiej i bogatej historii przez 123 lata byliśmy pod butem obcych państw. Trzeba więc na siłę udowodnić dawną wielkość.  Niech dawni prześladowcy wiedzą, że z byle kim nie zadzierali . I w tym wypadku nie jesteśmy osamotnieni. Stary przecież naród Koreańczyków ma również swoich turbosów, którzy przekonują, że dawno dawno temu istniała Wielka Korea obejmująca swym zasięgiem pół Azji!
Trzeci czynnik jest charakterystyczny tylko dla naszego kraju. Wiąże się on z postępującą laicyzacją. Ta z kolei wiąże się z antyklerykalizmem. Turbosłowianie są przekonani, że prawdę o Wielkiej Lechii od samego początku ukrywają agenci Watykanu czyli polski Kościół. Teza ta zazwyczaj poparta jest chamstwem i agresją w stosunku do kleru.

Z istnieniem turbosłowian należy się pogodzić.  Są i będą pewnym folklorem. Czymś na wzór amerykańskich łowców kosmitów.  Należy ich po prostu ignorować. Absolutnie nie wchodzić w dyskusję z nimi. Nie ma to najmniejszego sensu. Nie przekonamy ich za to dodamy im pewnej nobilitacji. Będą się czuli jak pełnoprawna strona sporu a taką stroną nie są.

wtorek, 26 czerwca 2018

Anatomia klęski

Blamaż naszej reprezentacji ma mistrzostwach świata w piłce nożnej wpisuje się w szerszy kontekst kryzysu od lat trawiącego polski sport.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka.

Pierwszą jest brak profesjonalizmu wielu polskich sportowców.
W przegranych właśnie przez nas w żenującym stylu mistrzostwach swiata widzieliśmy piłkarzy, którzy mieli problem by prosto kopnąć piłkę, którzy nie wytrzymywali kondycyjnie 90 minut spotkania.  Możemy oczywiście za taki stan rzeczy winić sztab, trenera, związek itd. Spójrzmy jednak na to z innej strony. Trudno doprawdy uwierzyć, ze zawodowy piłkarz z wieloletnim doświadczeniem sam bez sztabu doradców nie będzie wiedział jak utrzymać optymalną formę. Jeśli zaś tego rzeczywiście nie wie lub myśli że zgrupowanie kadry to to samo co wakacje jest tylko amatorem udającym profesjonalistę i miejsce w kadrze nie jest dla niego.
Brak profesjonalizmu nie jest oczywiście chorobą, która występuje tylko w naszej rodzimej piłce. To znacznie szersze zajwisko występujące również w innych dyscyplinach. Wystarczy wspomnieć nasze siatkarki. W czasie swoich  największych sukcesów mieliśmy gorszące sytuacje gdy zawodniczki nie chciały być powoływane do kadry lub gdy już grały to robiły to o wiele poniżej swoich możliwości tak by kadrę "mieć z z głowy". Dotyczyło to również największych gwiazd żeńskiej siatkówki.

Przyczyna druga. Bariera mentalna.
Już od końca XIX wieku w polskim społeczeństwie trwa spór czy należy czcić klęski. Niestety od lat przewagę mają zwolennicy wychowywania Polaków w kulcie porażek. Konserwatywny publicysta Rafał Ziemkiewicz nazywa ludzi wychowanych w ten sposób pokoleniem looserów. Wychowani w takim duchu sportowcy nie ustępując umiejętnościami swoim przeciwnikom przegrywają często swe pojedynki bo podświadomie nie wierzą, że mogą wygrać. Jak ważna jest psychologia w sporcie pokazują przykłady Adama Małysza, Justyny Kowalczyk czy wielu zagranicznych gwiazd regularnie korzystających z usług psychologów.

Przyczyna trzecia. Demoralizacja młodych.
Wszyscy znamy powiedzenie o tym czym skorupka za młodu nasiąknie. By dokładnie zobrazować o co chodzi podam dwa przykłady. Pierwszy. Mój znajomy na początku XXI wieku został sędzią piłkarskim. W pierwszej fazie swej przygody z gwizdkiem sędziował zawody dzieci w przedziale wiekowym 8-12 lat. Jakież było jego zdziwienie gdy słyszał od dzieci, że przegrały swój mecz bo on jako sędzia go sprzedał. W jeszcze większe osłupienie wprawiali to rodzice tychże dzieci oferujący za stronnicze sędziowanie kwoty od 50 do 200 złotych.  Przypominam, że mowa tu o zawodach dzieci!
Przykład drugi. Rozmowa z moimi dalszymi znajomymi na temat ewentualnej kariery sportowej ich pociech. Zacząłem zachwalać zalety rugby. Przerwano mi tłumacząc, że to sport mało u nas popularny. Lepiej niech dzieci trenują piłkę nożną. Więcej mogą zarobić. Wnioski płynące z wyżej wymienionych postaw każdy może wyciągnąć sam.

Przyczyna czwarta. Związki.
Większość polskich związków sportowych wciąż opanowana jest przez tak zwanych zawodowych działaczy, sieroty po PRL lub byłych sportowców, którzy okazują się często słabymi zarządzającymi. Zasada mówiąca, że wybitny sportowiec nie koniecznie musi być dobrym trenerem obowiązuje również wobec działaczy.
Związki zarządzane są nieudolnie, często są całkowicie uzależnione od państwowych dotacji. Nie potrafią przekuć pojedyńczych sukcesów poszczególnych sportowców w sukces całej dyscypliny, którą reprezentują. Najlepszym tego typu przykładem niech będzie odchodzące właśnie na emeryturę złote pokolenie polskich szczypiornistów, które przyciągało przed telewizory miliony widzów. Związek nie potrafił przekuć wielomilionowej widowni w zwiększone zainteresowanie uprawianiem piłki ręcznej. Apoloniusz Tajner prezes PZN, którego jedynym osiągnięciem było trenowanie Adama Małysza od lat firmuje swym nazwiskiem marazm w sportach zimowych. Co więcej wydaje się z tego stanu rzeczy zadowolony.
Polski związek rugby zwolnił trenera kadry bo ten kazał zawodnikom za ciężko zdaniem związku oczywiście trenować. To nie żart.
Takich przykładów jest znacznie więcej.
Poza fatalnym zarządzaniem związki często tolerują patologię wśród samych sportowców.
Wszyscy pamiętamy pijacką  aferę z prostytutkami w tle gdy kadra piłkarzy przebywała na Ukrainie. Zamiast wyjaśnienia sprawy, zdmentowania plotek krążących w mediach społecznościowych oraz ewentualnego ukarania winnych sprawę zamieciono pod dywan. Dla porównania angielska kadra rugby zaliczyła pijackie turne podczas MŚ w Nowej Zelandii. Efekt tej zabawy to dyskwalifikacja wszystkich uczestników zabawy za przynoszenie szkody wizerunkowej rugby na wyspach.
Bywa jednak jeszcze gorzej.
Polska kadra ciężarowców została skopromitowana podczas igrzysk w Rio gdy nasze największe gwiazdy złapano na dopingu. Prezes związku Zygmunt Wasiela wydał wojnę dopingowi. Działacze związkowi odwołali go więc ze stanowiska. Zastąpił go złapany swego czasu na dopingu Szymon Kołecki. Myślę, że jest to przykład na tyle wymowny, że nie wymaga dalszego komentarza.

Opisany przeze mnie temat był już poruszany wielokrotnie. Wylano litry atramentu. By coś się zmieniło należy przestać zachwycać się pojedynczymi sukcesami gwiazd, które wykrzywiają obraz polskiego sportu. Należy zajrzeć pod dywan. Trzeba zacząć zadawać trudne pytania jak np. dlaczego nie wychowano przez tyle lat choć jednej następczyni Justyny Kowalczyk, jak wygląda szkolenie młodzieży w poszczególnych związkach, jak związki promują swoje dyscypliny itd. Jeśli tego nie zrobimy jako kibice będziemy skazani na wyczekiwane na narodziny kolejnego Małysza, który wbrew przeciwnością losu odniesie sukces. Problem w tym, że takie gwiazdy rodzą się raz na wiele lat.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Krytycznie o Chinach Ludowych.

W sobotę 9 czerwca wybrałem się do POSK na tak zwany dzień prawdy o Chinach.
Był to pokaz dwóch filmów dokumentalnych organizowany przez londyńskie środowisko "idź pod prąd".
Tak doskonale wiem co to jest sekta Chojeckiego i sam zastanawiałem się czy warto iść.  Zwyciężyła jednak możliwość poznania autorów pokazywanych filmów.

Gdy wszedłem  na salę zaskoczyła mnie frekwencja. Spodziewałem  się najwyżej kilkunastu osób tymczasem przybyło około 70 może nawet 80 osób w tym około 10 Azjatów.
Wszyscy byli bardzo mili i przyjacielscy choć ciągle powtarzane pytanie czy oglądam telewizję pastora denerwowało. Z drugiej strony wyraz twarzy pytających gdy odpowieadałem, że nie oglądam i nie lubię zapamiętam na długo.
Odniosłem wrażenie, że tylko ja (spośród polskiej części widowni) czytam blog pani Hanny Shen, która informowała tam o spotkaniu.

Samo spotkanie okazało się organizacyjnym sukcesem. Trwało ponad 5 godzin i zapewne nie skończyło by się szybko gdyby nie pracownicy POSK, którzy przyszli przypomnieć, że termin wynajmu sali dawno już minął.

Spotkanie rozpoczął pokaz filmu "Trudno uwierzyć " . Film opowiada o procederze handlu narządami w Chinach, którego ofiarami padają głównie więźniowie członkowie Falun Gong i Ujgurzy. Autorem filmu jest nominowany w 2017 roku do pokojowej nagrody Nobla Ethan Gutmann.
Po filmie  jego twórca oraz drugi gość  Enver Tohti, ujgurski lekarz, który przeprowadzał operacje pobierania narządów od więźniów odpowiadali na niezliczoną masę pytań.
Enver Tothi oraz Ethan Gutmann
Warte zapamiętania jest jedno spostrzeżenie Gutmanna.  Otóż wydał on książkę o tej samej tematyce co film. Niestety sprzedaje się bardzo słabo. Sprzedano zaledwie kilka tysięcy egzemplarzy po angielsku.  Niedawno ksiazka zostala przetłumaczona na jezyk niemiecki oraz czeski i okazało się, że znacznie lepiej sprzedaje się w Czechach niż w świecie anglojęzycznym.  Autor tłumaczy to tym, że Czechy są byłym krajem komunistycznym i zawartość książki Czesi przyjmują jako oczywistość natomiast ludzie w Europie zachodniej i USA często nie przyjmują do wiadomości, że tak potworne rzeczy mogą dziać się w XXI wieku. Cóż sam kilkukrotnie przekonałem się, że w niektórych kwestiach są naiwni jak dzieci.

W drugiej części spotkania oglądaliśmy poprzedzony obszernym komentarzem Hanny Shen film Doris Liu "W imię Konfucjusza". Film opowiada o powstających na całym świecie istytutach Konfucjusza formalnie będącymi jednostkami kulturalnymi zapoznajacymi ludzi z zagranicy z językiem i kulturą Chin. W rzeczywistości są to jednostki rządowe eksportujące chińską propagandę na masową skalę. Często zajmują się też szpegostwem na rzecz Chin. Po filmie rozpoczął się panel dyskusyjny z autorką filmu przerwany jak wspomniałem przez pracowników POSKu.

To ciekawe spotkanie nie rozwiewa jednak chmur gromadzących się od pewnego czasu nad Polską. Chodzi o pewien rodzaj autentycznego uwielbienia dla komunistycznych Chin na które lata temu zapadło środowisko  zgromadzone wokół  Korwina a obecnie również część narodowców.
Nie jestem dzieckiem, znam reguły gry w polityce. Wiem, że Chiny obecnie są jednym z najważniejszych graczy na światowej arenie politycznej. Jestem  świadom, że czasem trzeba prowadzić pragmatyczną politykę z państwami, których delikatnie mówiąc się nie lubi.
Na sporej części polskiej prawicy mamy jednak nie pragmatyzm a autentyczne uwielbienie. Korwin i wolnościowcy zachwycają się rzekomym wolnym rynkiem w Chinach.  Zupełnie nie zauważają, że ten wolny rynek  jest tylko dla wybranych. Nie widzą braku poszanowania dla własności,  nie widzą prześladowań mniejszości czy chrześcijan. Tu rodzi się pytanie co to za wolnościowcy którym nie tylko nie przeszkadzają prześladowania innych ludzi ale też reglamemtowany "wolny rynek". Wolnościowcy chcą obalać układ w Polsce a jednocześnie mdleją z podniecenia na wspomnienie kraju który jest wielokrotnie bardziej opresyjny i skorumpowany.
Podobnie ma się rzecz z częścią środowisk narodowych choć tu przyczyny zachwytu są inne. Jest to często ledwo skrywany antyamerykanizm oraz coś co można nazwać kultem siły. Wielu imponuje, że Chiny tak skutecznie rzuciły,wyzwanie USA. Imponuje prężenie przez nie muskułów.  Ja rozumiem, że USA nie są państwem marzeń ale trzeba być wyjątkowym  ignorantem by nie wiedzieć jakie zagrożenia niosą ze sobą Chiny.
Nie rozumiem też jak przedstawiciele kraju, który 123 lata był pod zaborami zachwycają się państwem przesladującym co najmniej kilka mniejszości i dażącym do ich powolnej zagłady.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że również Polska prawica przejrzy na oczy i nie wpadniemy z deszczu pod rynnę.

piątek, 8 czerwca 2018

wtorek, 29 maja 2018

O aborcji

Aborcja od około roku jest jednym z głównych tematów rozpalajacych opinię publiczną w Polsce.

Wszystko zaczęło się od próby zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych w naszym kraju. Wywołało to wsciekłą reakcję lewactwa, której kumulacją były tzw. Czarne marsze.  Ilość bzdur wylanych przez stronę postępową jest tak wielka że należy rozpatrzyć zagadnienie od podstaw.

Czym jest aborcja?


 Aborcja jest zabiciem dziecka i żadne intelektualne wygibasy lewicy tego nie zmienią.  Lewica może używać wszelkiego rodzaju eufemizmów takich jak np.  przerywanie ciąży co nie zmienia faktu że efektem finalnym jest śmierć dziecka.
Nie jest to zabieg podobny do wyrwania zęba. Nie jest to usunięcie części ciała kobiety o której tylko ona może decydować. Jest to pozbawienie życia czegoś co ma odmienny kod genetyczny i jest osobnym organizmem . Takie są fakty.

Dlaczego lewica kłamie?

Lewica kłamie z dwóch powodów . Pierwszy by zagłuszyć głos sumienia . Łatwiej przełknąć aborcję jeśli to rodzaj zwykłego zabiegu a nie zabicie dziecka.
Drugi powód to manipulacja. Jeśli postępowcy będą nazywać aborcję po imieniu i pokazywać jak ona wygląda może to zniechęcić wiele osób do jej popierania. To trochę jak z marketingiem. Produkt ładnie opanowany lepiej się sprzedaje.

Dlaczego aborcja powinna być zakazana?

Najprościej rzecz ujmując bo tak trzeba. Każdy przyzwoity człowiek powinien bronić słabszych a nie ma nic słabszego niż nienarodzone dziecko . Feministki zazwyczaj używają dwóch argumentów w sprawie aborcji.  Pierwszy mówi o tym, że mężczyzna nie powinien wypowiadać się na temat który go nie dotyczy . Panie te nie wiedzą widocznie że każdy płód musi mieć ojca a co za tym idzie płód jest tak samo ojca jak i matki więc mężczyzna jak najbardziej może wypowiadać się na ten temat.
Argument drugi to moje ciało moja sprawa. Trudno się z tym nie zgodzić. Jest tylko jedno ale. Rozwijający się płód to nie jest część ciała kobiety a zupełnie osobny organizm z własnym kodem genetycznym. Co więcej by ten organizm mógł powstać swój materiał genetyczny musi przekazać mężczyzna . Nie jest to więc część ciała kobiety .
Jeśli feministki mają zbyt ciasne umysły by to zrozumieć tym bardziej powinniśmy bronić przed nimi dzieci nienarodzonych.
Należy pamiętać, że cała proaborcyjna propaganda opiera się na kłamstwie i manipulacji.  O dwóch głównych hasłach wspominałem wyżej. Manipulacje idą jednak dalej . Lewacy wiedzą, że jeśli otwarcie będą występować w walce o aborcję na życzenie do 9 miesiąca polegną z kretesem. Mimo, że swoich poglądów nie ukrywają wiedzą też , że niewiele osób je sprawdzi dlatego na pierwszy ogień wysuwają drastyczne przekłady, które powtarzają w nieskończoność.
Krzyczą np. Kobieto kler każe rodzić dziecko bez mózgu itp.
Sądząc po frekwencji czarnych marszy to działa .

Co powinniśmy robić ?

Zachować spokój . Przede wszyskim. Chamskie, kretyńskie i obraźliwe komentarze zostawmy stronie przeciwnej. Nie odpowiadajmy (co niestety czasem ma miejsce) tym samym. To droga donikąd. Polacy nie lubią skrajności i szybko przestaną się interesować takim sporem.
Zachowajmy spokój i swoje zdanie zawsze wygłaszajmy ze spokojem.  Z doświadczenia wiem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi lewactwa jak spokojny, merytoryczny przeciwnik.
Nie obrażajmy kobiet. Wiele z nich brało udział w czarnych marszach bo "wszyscy brali udział" (to wmówiły im mainstremowe media) lub bo były przekonane, że protestują przeciw zmuszaniu ich do rodzenia dziecka bez mózgu etc(kto nie wierzy niech dokładnie przejrzy komentarze w mediach społecznościowych).  Wiele z nich zostało zmanipulowanych i nie ma świadomości, że jest tylko narzędziem w rękach feministek.   

Nie wolno nam dopuścić do upolitycznienia sporu. Tego chce strona przeciwna wmawiając ludziom że obrońcy życia to wyborcy pisu.  O tym, że to bzdura najlepiej świadczy piszący te słowa . 

Jak powinna wyglądać ochrona nienarodzonych.

Obywatelski projekt poszedł niestety za daleko. Należało to nieznacznie poprawić. Zapis mówiący o przeprowadzeniu aborcji z powodu zagrożenia życia matki jest oczywiście słuszny. Pod warunkiem, że  matka wyrazi zgodę.
Jeśli chodzi o aborcję po gwałcie to mam tu olbrzymi problem. Osobiście jestem przeciw wiem jednak jak wielki jest opór społeczny oraz jak olbrzymia to trauma dla zgwałcona kobiety. Tu propozycja ustawy idzie za daleko. Z drugiej strony lewica strasząc ciążami po gwałtach mocno wyolbrzymia sprawę.
Proszę spojrzeć jak niewiele aborcji dokonuje się po gwałcie (o żadnym podzoemiu nie ma mowy bo to aborcja w swietle prawa).


Ostatni zapis obecnej ustawy mówiący o aborcji z powodu ciężkiego uszkodzenia płodu powinien zostać usunięty przy jednoczesnym jego zachowaniu. O co chodzi? Otóż chodzi o to, że zapis jest nieprecyzyjny. Jak pokazuje  praktyka zachodniej Europy najczęściej w takim wypadku usuwa się osoby z zespołem Downa.  Gdyby ktoś nie wiedział to mieliśmy już aktorów z tym zespołem a niedawno taka osoba została prawnikiem. Takie osoby usuwa się w postepowym świecie.  Czytając komentarze w mediach społecznościowych w Polsce również powoli zmierzałoby to w podobnym kierunku. Dlatego zapis ten powinien być jak najszybciej usunięty.
Napisałem jednak, że powinien zostać jednak zachowany. O co więc chodzi ? O to, że zamiast niejasnego zapisu jaki mamy obecnie należało by wpisać do ustawy kilka do kilkunastu upośledzeń płodu (jak to dziecko bez mózgu,  którym straszą feministki) gdzie nie ma żadnych szans na życie dziecka. Mam nadzieję, że obie strony sporu widzą różnicę między dzieckiem z zespołem Downa a dzieckiem bez wykształconego mózgu .

Echa referendum w Irlandii 

Poniżej wklejam procentowe wyniki referendum w Irlandii.  Za aborcją głosowało 66% procent uprawnionych. 


Wbrew temu co głosi lewica nie jest to klęska totalna.  Przewaga cywilizacji śmierci nie jest tak przygniatająca jak by chcieli. Do przegranej w referendum przyczynił się irlandzki Kościół który gdy lewactwo wciskało się wszędzie że swoją propagandą nie robił nic. Przyjął pozycję obserwatora. Dzieje się tak dlatego, że na wyspach brytyjskich udało się zrealizować postulat nie mieszania się koscioła do polityki (A co za tym idzie również do spraw społecznych). Jakie są tego rezultaty widzimy po referendum w Irlandii . Kościół w Polsce nie dał się zepchnąć do strefy prywatnej i dlatego jest obiektem tak wściekłych ataków. Lewica wie ile by zyskała eliminując z życia publicznego takiego przeciwnika .
Dlatego nie możemy do tego dopuścić .