sobota, 10 grudnia 2022

Marksizm wkracza do archeologii

 

Będąc na lotnisku w sklepie WH Smith kupiłem widoczną na obrazku książkę.  Świetna na długi lot. Szybko się czyta. Autorka nie nudzi.

Książka opisuje wszystkie najważniejsze odkrycia archeologiczne na Wyspach Brytyjskich od paleolitu po epokę żelaza. Jak ktoś się interesuje tematem to nic nowego tu nie znajdzie ale to dobre przypomnienie.


I wszystko byłoby super. Wszyscy bylibyśmy szczęśliwi gdyby nie dwa fragmenty.  W pierwszym autorka opisuje jednego z dziewiętnastowiecznych ojców brytyjskiej archeologii. Choć przyznaje mu pewne zasługi skupia się  głównie na jego krytyce. Chodzi o to, że Pan był purytaninem i swoją pracę na siłę próbował połączyć z biblią. Wszelkie odkrycia musiały się zgadzać z chronologią biblijną. Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że się nie zgadzają. Gdyby autorka książki poprzestała tylko na tym to ok. Nie ma problemu. Tłumaczymy czytelnikowi, że wielu pionierów choć miało zasługi to jednocześnie bywało całkowicie na bakier z metodologią i dziś ich prace są niewiele warte. Autorka idzie jednak krok dalej. Daje nam przydługi wykład w którym dowiadujemy się o tym, że ona w sumie jest lepsza od tego pana bo jest niewierząca. Można odnieść wrażenie, że człowiek współczesny taki właśnie powinien być. Po pierwsze nic to nie wnosi do treści książki. Po drugie jakieś prywatne wywody w popularnonaukowej pracy trącą….amatorszczyzną. Świetnie wytłumaczyła Pani czytelnikom na czym polegał błąd jednego z pierwszych archeologów ale co nam po tym, że podaje nam Pani autorka swoje zapatrywania na religię i dlaczego one miałby być lepsze?

Fragment drugi.

Wiele razy słyszałem, że gdy archeolog odnajdzie szkielet to może on być albo męski albo żeński i zabawa w sto pięćdziesiąt płci się kończy.

Okazuje się, że Pani autorka nie do końca się z tym zgodzi. Opisując jedno z odkryć ubolewa nad tym, że szkielety określamy jako męskie albo żeńskie. Jej zdaniem to źle no bo przecież nie wiemy jak dana osoba się identyfikowała. Przecież ten kogo nazywamy mężczyzną mógł uważać się za czajnik lub konia wyścigowego. I tak mamy kolejne kilka stron wywodu na ten temat.

 

Powyższa książka nie jest jakimś wyjątkiem a raczej czym co staje się normą. Książki na zachodzie pod względem indoktrynacji zaczynają coraz bardziej przypominać te wydawane kiedyś w ZSRR i jego satelitach.

Będąc na studiach czytaliśmy fragmenty prac pani profesor Julii Zabłockiej, która jako zadeklarowana komunistka wszędzie tropiła spiski klasowe. Marksistów widziała już wśród starożytnych Sumerów itp.

Dziś na zachodzie jest bardzo podobnie. Z tą różnicą, że walka klas została zastąpiona tęczową ideologią.