Wraz z
rozwojem mediów społecznościowych pojawiły się nowe zjawiska społeczne takie
jak na przykład zwolennicy płaskiej ziemi.
Oczywiście
tego typu grupy istniały sobie gdzieś na marginesie życia społecznego od lat,
zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ale nowoczesne technologie pozwoliły im stać
się zjawiskami masowymi.
Ruch
turbosłowian doskonale wpisuje się w ten schemat. Jest to fenomen społeczny nie
znany jeszcze kilkanaście lat temu a obecnie mający setki tysięcy zwolenników.
Nie jest to ruch jednorodny. Nie ma jakiejś rady programowej czy jednego
przywódcy. Napędzają go głównie ignorancja, brak podstawowej wiedzy
historycznej oraz olbrzymie kompleksy a czasem też zwykły rasizm.
Turbosłowianie
ujawniają nam spisek.
Otóż przedwiekami istniało imperium Wielkiej
Lechii. W zależności na jakie „źródła” trafimy dowiemy się, że zajmowało ono od
połowy Europy do praktycznie całego kontynentu. Lechici pokonali Rzymian, pobili
Aleksandra Macedońskego, który przerażony ich siłą skierował się w kierunku
Persji. Język Lechicki/Słowiański dał początek wszystkim językom indoeuropejskim.
I tak dalej i tak dalej. Liczba tych bajek jest naprawdę spora. Często też
wzajemnie się wykluczają. Warto pamiętać, że Słowianie czy Lechici to po prostu
protoplaści Polaków. Tu nieco zabawna historia. Otóż nasi turbolechici zaczęli tłumaczyć
swoje bajki na język angielski i ku swemu zdziwieniu natrafili na mur. Czego
oni tak naprawdę oczekiwali? Że jakiś Czech czy Serb w spokoju przeczyta ich
brednie z których jasno wynika, że Słowianie to po prostu Polacy i powie ah tak
nie wiedziałem. Przepraszam.
Wracając
jednak to tematu.
Jak to się
stało, że tak potężny twór po prostu przestał istnieć i nie pozostawił po sobie
śladów? Jeśli chodzi o koniec imperium Lechitów to nikt w ich środowisku takim
szczegółem nie zaprząta sobie głowy. Natomiast za brak śladów odpowiada kościół
katolicki. Rzadziej Niemcy.
Po prostu
kościół systematycznie niszczył wszelkie ślady Wielkiej Lechii. Nie byłoby to
nic nowego już przecież w starożytności władcy na Bliskim Wschodzie podejmowali
próby usunięcia wszelkich śladów po swoich poprzednikach. Nigdy jednak nie
udało się tego dokonać w stu procentach. W przypadku Wielkiej Lechii kościół zaś
miałby skutecznie zatrzeć ślady po imperium przewyższającym wszystkie
poprzednie. Jest to fizycznie niemożliwe. Jednak biorąc pod uwagę rozwój dość
łopatoligicznego antyklerykalizmu tego typu bzdury trafiają na bardzo podatny
grunt.
Turbosłowanie
o czym nie wiedzą nie są zjawiskiem oryginalnym. Niczym nie różnią się na
przykład od afrocentryków. Mają dokładnie ten sam zestaw argumentów. Mają też
sporą konkurencję. Istnieje bowiem ruch nie tylko wielkiej Korei sięgającej
przed wiekami dzisiejszej Turcji, ale też wielkoukraińcy, wielkosłowacy czy
wielkomacedończycy. Są to ruchy charakterystyczne dla narodów uciśnionych,
nowoczesnych, graniczących ze starymi narodami historycznymi. Nigdy nie zetknąłem się natomiast z ruchem
turboanglików czy tubofrancuzów. W
naszej części Europy mamy trzy narody historyczne. Są to Czesi, Węgrzy i
Polacy.
Na początku
wspomniałem, że zjawisko turbosłowiaństwa narodziło się kilkanaście lat
temu. Może precyzyjniej byłoby gdybym
napisał odrodziło się. Podobny ruch rozwijał
się zwłaszcza w pierwszej połowie XIX wieku. Polacy, Czesi i inni wobec
napierania agresywnego germanizmu zaczęli produkować fałszywe kroniki i
starożytne artefakty by pokazać, że Słowianie wcale nie byli upośledzeni cywilizacyjnie
jak twierdzili Niemcy. Taka postawa choć zaszkodziła nauce na kilkadziesiąt lat
wobec sytuacji politycznej w jakiej się znajdowano może być zrozumiana. Natomiast dla turbosłowiaństwa, którzy w
produkowaniu bzdur kilka razy przeskoczyli dziewiętnastowiecznych „fanów
starożytności” taryfy ulgowej nie ma.
W tym
miejscu nasuwa się bardzo smutna refleksja o stan naszego narodu. Jak to się
stało, że w jednym z najstarszych państw na świecie świetnie rozwija się ruch
na dobrą sprawę zaprzeczający własnemu narodowi. Narody nowoczesne mające
szczątkową historię często budują swą historię na czystej krwi. Mając kompleksy
wobec starszych sąsiadów wymyślają sobie bajki o dawnych imperiach i chwale.
Narody historyczne tego typu opowieści nie tylko nie potrzebują ale też
doskonale zdają sobie sprawę, że przez wieki przyjmowały pule genowe spoza
własnej grupy. W narodach historycznych naród to przede wszystkim konstrukt
kulturowy. Wiedzieli o tym również nasi dziewiętnastowieczni falsyfikatorzy. Natomiast
turbosłowianie choć zazwyczaj obwieszeni biało czerwonymi flagami nie zdają
sobie sprawy, że ich zabawa w czysto Lechicką krew, na punkcie, której mają
prawdziwą obsesję automatycznie z grona Polaków wyklucza takie osoby jak
Dmowski, Piłsudski, Korfanty, Matejko czy Kopernik. Gdyby jeszcze zaledwie
kilkadziesiąt lat temu myślano w ten sposób etniczny Niemiec admirał Urnug nie
miałby szans stać się polskim bohaterem.
Rozwój tego
ruchu pokazuje jak bardzo upodlonym społeczeństwem jesteśmy. Jak bardzo
jesteśmy zakompleksieni.
W mojej
ocenie ponad jedenaście wieków państwowości to szmat czasu i powód do dumy. Jednak,
gdyby Polska istniała tylko pięćset czy nawet trzysta lat nie czułbym się mniej
Polakiem, nie czułbym się gorszy. Dlatego nie potrafię zrozumieć co ma mi dać
przesuniecie „mojej” historii o dwa a czasem nawet o pięć tysięcy lat do tyłu.
Będziemy przez to lepsi? Inni padną przed nami na kolana? Co ma się stać?
Zjawisko
turbosłowiaństwa zostało dostrzeżone, prze środowisko historyczne. Muzeum
początków państwa polskiego zorganizowało wystawę obalającą mit Wielkiej
Lechii. Wspólnie z polskim radiem zorganizowano debatę na ten temat. Za to
oczywiście należą się pochwały. Gorzej jeśli idzie o wnioski. Słuchając debaty
w polskim radiu byłem zdumiony gdy paneliści doszli do wniosku, że za wszystkim
stoi Rosja… Dlaczego? Bo Rosjanie wymyślili w XIX wieku panslawism. Tymczasem panslawizm i turbosłowanizm to
zupełnie różne zjawiska.
Jeśli nie
ustalimy faktycznych przyczyn tego zjawiska nie będziemy mogli podjąć z nim
walki. Wystawa w muzeum czy panel ekspercki to oczywiście ważna rzecz. Jest to
jednak przekonywanie przekonanych. Osoby nie mające pojęcia o krytyce źródeł,
nie widzące różnicy pomiędzy neolitem a epoką żelaza, osoby dla których plemię
i naród to to samo, osoby dla których książka i mem znaleziony w intrenecie
mają dokładnie taką samą wartość nie pójdą do muzeum. Tym bardziej nie
wysłuchają audycji w radiu, która wyda im się mało sensacyjna i po prostu
nudna.
Ekektów
liberalizacji społeczeństwa, gdzie nie uznaje się autorytetów nie da się tak
łatwo odwrócić. Książka napisana przez wybitnego historyka i internetowe
wynurzenia kompletnych ignorantów jeszcze długo będą miały dla przeciętnego
mieszkańca naszego kraju dokładnie tę samą wartość. Trzecia Rzeczpospolita dzięki naszej światłej
klasie politycznej również pozostanie póki co solidną konstrukcją z kartonu.
Jest jednak
coś co możemy zrobić już dziś. Możemy dążyć do odpowiedzialności za słowo. Choćby
była to tylko odpowiedzialność honorowa. Istnieje w Polsce wydawnictwo kiedyś
uchodzące za naukowe. Przez lata wytworzyło sobie pewną renomę. Po jego niedwnej
prywatyzacji osoby decyzyjne zwietrzyły jednak doskonały interes w drukowaniu
wielkolechickich bzdur. Jest to bardzo poważny problem. Drukowanie tego typu
rzeczy niezwykle utrudnia dyskusję. Zwolennik Wielkiej Lechii całkiem słusznie
zauważy, że przecież gdyby to w co wierzy było bzdurą to wydawca książek
historycznych by ich po prostu nie drukował. A jeśli to robi to znaczy, że nie
są to opowieści z krainy mchu i paproci a przynajmniej popularnonaukowe
pozycje. Jest w tym pewna logika. Sięgając po Kronikę Prokosza nie znajdziemy
tam wprowadzenia napisanego przez historyka, który tłumaczyłby we wstępie, że
trzymamy w rękach produkt polskiego romantyzmu z XIX wieku. Jest dokładnie
odwrotnie. Okładka sugeruje mam, że to autentyczna dawna kronika. Wśród
turbosłowiańskich autorów dwóch cieszy się sporym uznaniem. Jeden nie jest
historykiem i o warsztacie historyka nie ma bladego pojęcia. Drugi a autorów
podaje się co prawda za historyka jednak w swoich książkach powołuje się na
nieistniejące fragmenty kronik czy badania genetyczne, które przeprowadzono wyłącznie
w jego wyobraźni. Mamy więc do czynienia z ordynarnym oszustwem sygnowanym
renomą znanego wydawnictwa historycznego. Nie podam wam dobrego rozwiązania bo
wiem, że temat jest delikatny i nie chciałbym być posądzany o próbę
wprowadzania cenzury ale coś należy jednak z tym tematem zrobić. Wolność badań
naukowych to jedno a świadome (nie mam wątpliwości, że część autorów robi to z
pełną premedytacją) wprowadzanie naiwnych ludzi w błąd tylko po to by uzyskać
gratyfikację finansową to inna kwestia.