wtorek, 29 listopada 2022

Turbosłowianie po raz ostatni. Obiecuję ;)

 

Wraz z rozwojem mediów społecznościowych pojawiły się nowe zjawiska społeczne takie jak na przykład zwolennicy płaskiej ziemi.

Oczywiście tego typu grupy istniały sobie gdzieś na marginesie życia społecznego od lat, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ale nowoczesne technologie pozwoliły im stać się zjawiskami masowymi.

 

Ruch turbosłowian doskonale wpisuje się w ten schemat. Jest to fenomen społeczny nie znany jeszcze kilkanaście lat temu a obecnie mający setki tysięcy zwolenników. Nie jest to ruch jednorodny. Nie ma jakiejś rady programowej czy jednego przywódcy. Napędzają go głównie ignorancja, brak podstawowej wiedzy historycznej oraz olbrzymie kompleksy a czasem też zwykły rasizm.

 

Turbosłowianie ujawniają nam spisek.

 Otóż przedwiekami istniało imperium Wielkiej Lechii. W zależności na jakie „źródła” trafimy dowiemy się, że zajmowało ono od połowy Europy do praktycznie całego kontynentu. Lechici pokonali Rzymian, pobili Aleksandra Macedońskego, który przerażony ich siłą skierował się w kierunku Persji. Język Lechicki/Słowiański dał początek wszystkim językom indoeuropejskim. I tak dalej i tak dalej. Liczba tych bajek jest naprawdę spora. Często też wzajemnie się wykluczają. Warto pamiętać, że Słowianie czy Lechici to po prostu protoplaści Polaków. Tu nieco zabawna historia. Otóż nasi turbolechici zaczęli tłumaczyć swoje bajki na język angielski i ku swemu zdziwieniu natrafili na mur. Czego oni tak naprawdę oczekiwali? Że jakiś Czech czy Serb w spokoju przeczyta ich brednie z których jasno wynika, że Słowianie to po prostu Polacy i powie ah tak nie wiedziałem. Przepraszam.

 

Wracając jednak to tematu.

 

Jak to się stało, że tak potężny twór po prostu przestał istnieć i nie pozostawił po sobie śladów? Jeśli chodzi o koniec imperium Lechitów to nikt w ich środowisku takim szczegółem nie zaprząta sobie głowy. Natomiast za brak śladów odpowiada kościół katolicki. Rzadziej Niemcy.

Po prostu kościół systematycznie niszczył wszelkie ślady Wielkiej Lechii. Nie byłoby to nic nowego już przecież w starożytności władcy na Bliskim Wschodzie podejmowali próby usunięcia wszelkich śladów po swoich poprzednikach. Nigdy jednak nie udało się tego dokonać w stu procentach. W przypadku Wielkiej Lechii kościół zaś miałby skutecznie zatrzeć ślady po imperium przewyższającym wszystkie poprzednie. Jest to fizycznie niemożliwe. Jednak biorąc pod uwagę rozwój dość łopatoligicznego antyklerykalizmu tego typu bzdury trafiają na bardzo podatny grunt.  

 

Turbosłowanie o czym nie wiedzą nie są zjawiskiem oryginalnym. Niczym nie różnią się na przykład od afrocentryków. Mają dokładnie ten sam zestaw argumentów. Mają też sporą konkurencję. Istnieje bowiem ruch nie tylko wielkiej Korei sięgającej przed wiekami dzisiejszej Turcji, ale też wielkoukraińcy, wielkosłowacy czy wielkomacedończycy. Są to ruchy charakterystyczne dla narodów uciśnionych, nowoczesnych, graniczących ze starymi narodami historycznymi.  Nigdy nie zetknąłem się natomiast z ruchem turboanglików czy tubofrancuzów.  W naszej części Europy mamy trzy narody historyczne. Są to Czesi, Węgrzy i Polacy.

 

Na początku wspomniałem, że zjawisko turbosłowiaństwa narodziło się kilkanaście lat temu.  Może precyzyjniej byłoby gdybym napisał odrodziło się.  Podobny ruch rozwijał się zwłaszcza w pierwszej połowie XIX wieku. Polacy, Czesi i inni wobec napierania agresywnego germanizmu zaczęli produkować fałszywe kroniki i starożytne artefakty by pokazać, że Słowianie wcale nie byli upośledzeni cywilizacyjnie jak twierdzili Niemcy. Taka postawa choć zaszkodziła nauce na kilkadziesiąt lat wobec sytuacji politycznej w jakiej się znajdowano może być zrozumiana.  Natomiast dla turbosłowiaństwa, którzy w produkowaniu bzdur kilka razy przeskoczyli dziewiętnastowiecznych „fanów starożytności” taryfy ulgowej nie ma.

 

W tym miejscu nasuwa się bardzo smutna refleksja o stan naszego narodu. Jak to się stało, że w jednym z najstarszych państw na świecie świetnie rozwija się ruch na dobrą sprawę zaprzeczający własnemu narodowi. Narody nowoczesne mające szczątkową historię często budują swą historię na czystej krwi. Mając kompleksy wobec starszych sąsiadów wymyślają sobie bajki o dawnych imperiach i chwale. Narody historyczne tego typu opowieści nie tylko nie potrzebują ale też doskonale zdają sobie sprawę, że przez wieki przyjmowały pule genowe spoza własnej grupy. W narodach historycznych naród to przede wszystkim konstrukt kulturowy. Wiedzieli o tym również nasi dziewiętnastowieczni falsyfikatorzy. Natomiast turbosłowianie choć zazwyczaj obwieszeni biało czerwonymi flagami nie zdają sobie sprawy, że ich zabawa w czysto Lechicką krew, na punkcie, której mają prawdziwą obsesję automatycznie z grona Polaków wyklucza takie osoby jak Dmowski, Piłsudski, Korfanty, Matejko czy Kopernik. Gdyby jeszcze zaledwie kilkadziesiąt lat temu myślano w ten sposób etniczny Niemiec admirał Urnug nie miałby szans stać się polskim bohaterem.  

Rozwój tego ruchu pokazuje jak bardzo upodlonym społeczeństwem jesteśmy. Jak bardzo jesteśmy zakompleksieni.

 

W mojej ocenie ponad jedenaście wieków państwowości to szmat czasu i powód do dumy. Jednak, gdyby Polska istniała tylko pięćset czy nawet trzysta lat nie czułbym się mniej Polakiem, nie czułbym się gorszy. Dlatego nie potrafię zrozumieć co ma mi dać przesuniecie „mojej” historii o dwa a czasem nawet o pięć tysięcy lat do tyłu. Będziemy przez to lepsi? Inni padną przed nami na kolana? Co ma się stać?

 

Zjawisko turbosłowiaństwa zostało dostrzeżone, prze środowisko historyczne. Muzeum początków państwa polskiego zorganizowało wystawę obalającą mit Wielkiej Lechii. Wspólnie z polskim radiem zorganizowano debatę na ten temat. Za to oczywiście należą się pochwały. Gorzej jeśli idzie o wnioski. Słuchając debaty w polskim radiu byłem zdumiony gdy paneliści doszli do wniosku, że za wszystkim stoi Rosja… Dlaczego? Bo Rosjanie wymyślili w XIX wieku panslawism.  Tymczasem panslawizm i turbosłowanizm to zupełnie różne zjawiska.

 

 

Jeśli nie ustalimy faktycznych przyczyn tego zjawiska nie będziemy mogli podjąć z nim walki. Wystawa w muzeum czy panel ekspercki to oczywiście ważna rzecz. Jest to jednak przekonywanie przekonanych. Osoby nie mające pojęcia o krytyce źródeł, nie widzące różnicy pomiędzy neolitem a epoką żelaza, osoby dla których plemię i naród to to samo, osoby dla których książka i mem znaleziony w intrenecie mają dokładnie taką samą wartość nie pójdą do muzeum. Tym bardziej nie wysłuchają audycji w radiu, która wyda im się mało sensacyjna i po prostu nudna.

 

Ekektów liberalizacji społeczeństwa, gdzie nie uznaje się autorytetów nie da się tak łatwo odwrócić. Książka napisana przez wybitnego historyka i internetowe wynurzenia kompletnych ignorantów jeszcze długo będą miały dla przeciętnego mieszkańca naszego kraju dokładnie tę samą wartość.  Trzecia Rzeczpospolita dzięki naszej światłej klasie politycznej również pozostanie póki co solidną konstrukcją z kartonu.

 

Jest jednak coś co możemy zrobić już dziś. Możemy dążyć do odpowiedzialności za słowo. Choćby była to tylko odpowiedzialność honorowa. Istnieje w Polsce wydawnictwo kiedyś uchodzące za naukowe. Przez lata wytworzyło sobie pewną renomę. Po jego niedwnej prywatyzacji osoby decyzyjne zwietrzyły jednak doskonały interes w drukowaniu wielkolechickich bzdur. Jest to bardzo poważny problem. Drukowanie tego typu rzeczy niezwykle utrudnia dyskusję. Zwolennik Wielkiej Lechii całkiem słusznie zauważy, że przecież gdyby to w co wierzy było bzdurą to wydawca książek historycznych by ich po prostu nie drukował. A jeśli to robi to znaczy, że nie są to opowieści z krainy mchu i paproci a przynajmniej popularnonaukowe pozycje. Jest w tym pewna logika.  Sięgając po Kronikę Prokosza nie znajdziemy tam wprowadzenia napisanego przez historyka, który tłumaczyłby we wstępie, że trzymamy w rękach produkt polskiego romantyzmu z XIX wieku. Jest dokładnie odwrotnie. Okładka sugeruje mam, że to autentyczna dawna kronika. Wśród turbosłowiańskich autorów dwóch cieszy się sporym uznaniem. Jeden nie jest historykiem i o warsztacie historyka nie ma bladego pojęcia. Drugi a autorów podaje się co prawda za historyka jednak w swoich książkach powołuje się na nieistniejące fragmenty kronik czy badania genetyczne, które przeprowadzono wyłącznie w jego wyobraźni. Mamy więc do czynienia z ordynarnym oszustwem sygnowanym renomą znanego wydawnictwa historycznego. Nie podam wam dobrego rozwiązania bo wiem, że temat jest delikatny i nie chciałbym być posądzany o próbę wprowadzania cenzury ale coś należy jednak z tym tematem zrobić. Wolność badań naukowych to jedno a świadome (nie mam wątpliwości, że część autorów robi to z pełną premedytacją) wprowadzanie naiwnych ludzi w błąd tylko po to by uzyskać gratyfikację finansową to inna kwestia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz